Asystenci, czyli jak uczyć się polityki u boku mentora

Czytaj dalej
Fot. Piotr Smoliński
Dorota Kowalska

Asystenci, czyli jak uczyć się polityki u boku mentora

Dorota Kowalska

Wielu parlamentarzystów swoje pierwsze kroki w wielkiej polityce stawiało u boku trochę starszych kolegów. Robiło herbatę, nosiło teczkę za mentorem, pilnowało kalendarza spotkań, a potem robiło błyskotliwe kariery.

Można bez wątpienia powiedzieć, że to jedna z najbardziej błyskotliwych karier ostatnich lat. Bartłomiej Misiewicz ma zaledwie 27 lat, jeszcze niedawno pracował w aptece, a dzisiaj generałowie stukają przed nim obcasami. I na początku to był główny powód, dla którego Misiewicz znalazł się na czołówkach gazet. Dziennikarze pytali, jakie kompetencje ma ten młody człowiek, żeby pełnić tak ważne funkcje w ministerstwie obrony narodowej, jednym z najważniejszych resortów w państwie.

„Pochodzę z patriotycznej, katolickiej rodziny, która na trwałe zaszczepiła we mnie dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna” - tak się przedstawia Bartłomiej Misiewicz na swojej stronie internetowej. Przez kilkanaście lat był ministrantem, już w gimnazjum zainteresował się funkcjonowaniem tajnych służb. W liceum postanowił zgłosić się do biura Antoniego Macierewicza. Przyszedł, zapytał o możliwość współpracy. „Odparł żartem, że najpierw musi zapytać moich rodziców” - wspomina Misiewicz. Ale w końcu się udało i kariera Misiewicza ruszyła z kopyta. Sam tak o niej pisze: „W 2010 r. po katastrofie smoleńskiej postanowiłem bardziej zaangażować się w życie publiczne w Polsce. Wstąpiłem do Prawa i Sprawiedliwości, dwa lata później z nominacji Prezesa PiS pana Jarosława Kaczyńskiego zostałem członkiem Rady Politycznej PiS. (...) W 2012 r. powierzono mi funkcję Sekretarza Zarządu Okręgowego PiS w Okręgu piotrkowskim.(...) Od 2012 r. mam zaszczyt być Pełnomocnikiem powiatowym PiS w powiecie piotrkowskim, zaś od 2013 do 2014 r. dodatkowo pełniłem funkcję Pełnomocnika powiatowego PiS w powiecie radomszczańskim. Od 2012 r. do października 2014 r. byłem Koordynatorem ds. Struktur Wykonawczych PiS.”

Kiedy już wszyscy usłyszeli i przeczytali, że młody Misiewicz przy Antonim Macierewiczu doświadczenie zbiera od lat, i dali mu spokój, znowu wybuchła afera, bo okazało się, że wtedy 26-latek, obok tego, że rzecznikuje w MON-ie jest członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. A zaraz potem „Newsweek” opisał w tekście „Człowiek z aronii. Praca za głosy, czyli jak rzecznik MON rozdaje posady w Bełchatowie”, jak to Bartłomiej Misiewicz proponował radnym Platformy przystąpienie do koalicji z PiS sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Cóż, trochę się nazbierało. Opozycja i media nie pozostawiły ani na głównym bohaterze całego zamieszania, ani na jego politycznym mentorze suchej nitki. Misiewiczowi nie zostało nic innego, jak wystosować do ministra Antoniego Macierewicza prośbę o zawieszenie w funkcjach. Tak zrobił i zniknął. Taktyka znana od lat, zazwyczaj przynosi efekty, tym razem też było o krok od sukcesu, bo Misiewicz powrócił jakoś tak niepostrzeżenie. Tyle tylko, że wiek dał o sobie znać, jak to przecież mówią - młodość musi się wyszaleć.

Bo oto, jak kilka dni temu doniosły media, Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy i dyrektor gabinetu politycznego MON, zabawiał się w nocnym klubie studenckim WOW w Białymstoku. Pod klub miał podjechać limuzyną należącą do Żandarmerii Wojskowej z hotelu oddalonego zaledwie pięć minut. Towarzyszył mu podobno jako ochroniarz funkcjonariusz tych służb. Żandarmeria unika odpowiedzi. 27-letni Misiewicz w białostockim klubie miał szastać pieniędzmi, stawiać alkohol przypadkowym gościom klubu, nagabywać studentki i proponować pracę każdemu, kto rozpozna, kim jest - takie informacje podał „Fakt”. No i znowu na głowę młodego polityka posypały się gromy.

- Młody jest, woda sodowa, a raczej władza, uderzyła mu do głowy. Przez tyle lat był asystentem Macierewicza, nosił za nim teczki, że teraz musi sobie odbić te lata - mówi ze śmiechem jeden z polityków prawicy.

Tak, asystenci polityków łatwo nie mają, ale inna rzecz, że wielu z nich wiele się podczas tych lat asystowania uczy i później robi błyskotliwe samodzielne kariery. Nie tylko w polityce, także w biznesie.

Nigdy potem nie czułem się tak ważny, jak wtedy gdy nosiłem teczkę za marszałkiem Chrzanowskim - wspomina Kamiński

Krzysztof Kwiatkowski jest dzisiaj prezesem Najwyższej Izby Kontroli, w rządzie Donalda Tuska był ministrem sprawiedliwości, ale wielką politykę zaczynał u boku Jerzego Buzka.

- Ten czas to najważniejszy okres w moim zawodowym życiu - mówi dzisiaj. - Jako dwudziestoparolatek wylądowałem w kancelarii premiera, przyglądałem się z bliska pracy szefa rządu, obserwowałem posiedzenia Rady Ministrów, ale też robocze spotkania - trudno sobie wyobrazić lepszą szkołę życia. W ciągu tych kilku lat nabrałem sporo doświadczenia - opowiada Kwiatkowski.

Misiewicz był kiedyś asystentem Macierewicza, dzisiaj jest ważną osobą w MON
Fot. Wojciech Barczyński Krzysztof Kwiatkowski bardzo dobrze wspomina pracę asystenta u premiera Jerzego Buzka. Mówi, że to była doskonała szkoła życia

Nie był człowiekiem znikąd. Karierę polityczną zaczynał jako 17-latek, w 1989 r. wstąpił do Federacji Młodzieży Walczącej. W Łodzi przylgnął do niego wizerunek radykalnego zadymiarza. W kraju rządziła wówczas koalicja SLD z PSL, a Kwiatkowski i jego brat Sebastian organizowali legalne manifestacje, ale zawsze kończyło się awanturą. Działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, był członkiem władz krajowych stowarzyszenia, udzielał się w samorządzie terytorialnym. Już w czasie prawniczych studiów na Uniwersytecie Łódzkim, od początku lat 90. należał do Porozumienia Centrum (opuścił tę partię w 1997 r.). Najpierw, od 1998 r., był radnym Zgierza, a od 2002 r. wiceprezydentem. Kwiatkowski chwalił się na koniec kadencji, że gdy zasiadł w fotelu, miasto było zadłużone na ponad 60 proc. budżetu. Gdy odchodził, długi były mniejsze o jedną trzecią, a gmina zajęła drugie miejsce w kraju w pozyskiwaniu dotacji z UE.

- Moim szczęściem było to, że trafiłem na Jerzego Buzka, to wzór zaangażowania, pracowitości, człowiek z takim bardzo romantycznym podejściem do polityki i życia. Więc mogłem podpatrywać, uczyć się od najlepszych, od osoby tak wyjątkowej jak premier Buzek - opowiada Kwiatkowski. Przyznaje - sporo wówczas pracował, po 18 godzin dziennie. Zaczynali o godz. 8.00 rano, kończyli w okolicy północy. Zostało mu tak do dziś.

Po odejściu z kancelarii premiera, Kwiatkowski dwa razy bez powodzenia próbował dostać się do Sejmu, przegrał też walkę o prezydenturę Łodzi, ale to tylko zmotywowało go do pracy. W wywiadzie dla „Vivy” udzielonym Krystynie Pytlakowskiej wyznał, że w dzieciństwie koledzy mówili na niego "czołg", bo nigdy się nie poddawał. „Mobilizuje mnie, gdy coś nie idzie prosto. Przeszkód nie przyjmuję do wiadomości po prostu. Zawsze trzeba przynajmniej spróbować. Inaczej człowiek biłby się z myślami, że miał szansę, a jej nie wykorzystał” - powiedział „Vivie”. Dlatego po własnej porażce wyborczej szybko rzucił się w wir walki o Parlament Europejski i poprowadził kampanię nie kogo innego, a Jerzego Buzka, który zdobył ponad 173 tys. głosów. Był to najlepszy wynik w kraju. Jednocześnie Kwiatkowski pracował na własne nazwisko, kandydując do sejmiku województwa łódzkiego. Z powodzeniem, bo został jego wiceprzewodniczącym. Ale potem przyszły przedterminowe wybory 2007 r. i sukces, którego w łódzkim okręgu w takiej skali nie doświadczył jeszcze żaden z polityków. W wyborach do Senatu głosowało na niego aż 164 tys. ludzi. Potem - wiadomo ministerstwo sprawiedliwości, Najwyższa Izba Kontroli. Kwiatkowski na pewno rozwinął się politycznie, osiągnął bardzo wiele.

I nie ma wątpliwości, że czas spędzony u boku Jerzego Buzka był jednym z najważniejszych w jego życiu. Woda sodowa nie uderzyła mu do głowy?

- Nie, ale nie jest o to trudno. Każdy minister, który chciał spotkać się z premierem musiał najpierw porozmawiać ze mną. Wprawdzie nikt obcasami nie strzelał, bo nie pracowałem w resorcie obrony, ale widać było u niektórych, najdelikatniej mówiąc, nadzwyczajną uprzejmość, żeby nie powiedzieć usłużność. Tak, od tego może zawrócić się w głowie - przyznaje Kwiatkowski.

Michał Kamiński uśmiecha się tylko, sam był nieformalnym asystentem - wtedy marszałka Wiesława Chrzanowskiego. Młody był, na początku politycznej kariery.

- Ale nigdy potem, nie czułem się tak ważny jak wtedy, kiedy nosiłem teczkę za marszalkiem Chrzanowskim - śmieje się dzisiaj. - Dla mnie to było wprowadzenie w wielką politykę. Robiłem przecież herbatę dla polityków negocjujących utworzenie rządu Jana Olszewskiego. Bardzo dużo się przy marszałku nauczyłem: rozwijał nas, młodych, bo dbał bardzo o młode pokolenie, intelektualnie. Sugerował lektury, które warto czytać. Jeździłem z Wiesławem Chrzanowskim nawet na wakacje, to był wspaniały erudyta, człowiek o wielkiej wiedzy historycznej, filozoficznej - opowiada Michał Kamiński.

Misiewicz był kiedyś asystentem Macierewicza, dzisiaj jest ważną osobą w MON
Bartek Syta Michał Kamiński zaczynał w polityce, jako bardzo młody człowiek, nauki pobierał u marszałka Chrzanowskiego

Kamiński, zafascynowany historią, jako niespełna 18-latek, zakładał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe i szybko został asystentem szefa partii, Wiesława Chrzanowskiego. W wyborach prezydenckich w 2000 ZChN poparł kandydaturę szefa AWS - Mariana Krzaklewskiego, w grudniu 2000 stronnictwo stało się częścią Federacji AWS, a nowy prezes ZChN Stanisław Zając był jednym z przywódców AWS.

Kiedy w AWS-ie zaczęło się dziać kiepsko, sympatia społeczna topniała, znaczna część jego działaczy weszła w skład nowego ugrupowania Prawa i Sprawiedliwości, organizując się uprzednio w Przymierzu Prawicy, wśród nich był także Michał Kamiński.

Ale właśnie w PiS Michał Kamiński rozwinął skrzydła. Stał się, jednym z najbardziej zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego i razem z Adamem Bielanem stworzyli nierozłączny, przynajmniej do czasu, duet spin doktorów. To właśnie oni stali za wygraną w 2005 roku kampania parlamentarną PiS i prezydencką z tego samego roku. Ale obaj z Bielanem w dość spektakularny sposób odeszli z PiS-u, chociaż Adam Bielan właściwie do niego wrócił. Kamiński był w Polska Jest Najważniejsza, potem w Platformie Obywatelskiej, teraz w ugrupowaniu Europejscy Demokraci, przez kilka lat był europosłem w Brukseli. Ale Michał Kamiński czuje się w polityce, jak ryba w wodzie - pomimo wzlotów i upadków - wciąż trzyma się mocno.

Ryszard Petru dopiero uczy się wielkiej polityki, ale on też szlify zdobywał u najlepszych. Ekonomista z wykształcenia, już w czasie studiów został asystentem posła Władysława Frasyniuka. - Niezwykle pracowity i szczery człowiek - mówił nam kiedyś Frasyniuk. I opowiadał, że w tamtych czasach kandydatów na asystentów biegało po Sejmie wielu. Każdy chciał liznąć trochę wielkiego świata, bywać na spotkaniach i salonach. Wszystkim młodym studentom, którzy do niego przychodzili, mówił, że spotkania owszem, ale przede wszystkim ciężka praca i obowiązki. Może dlatego nie cieszył się wśród kandydatów na asystentów szczególnym wzięciem.

- Wtedy przyszedł do mnie Petru i powiedział, że wszyscy się mnie boją, więc on chętnie zostanie moim asystentem. Został i ciężko pracował - wspominał Frasyniuk. Petru był wobec niego lojalny.

Misiewicz był kiedyś asystentem Macierewicza, dzisiaj jest ważną osobą w MON
Piotr Smoliński Ryszard Petru jeszcze w czasie studiów został asystentem Władysława Frasyniuka, potem pracował z Leszkiem Balcerowiczem

Kiedy Leszek Balcerowicz, wykładowca Petru, zaproponował mu współpracę, ten miał odpowiedzieć, że ma już zobowiązania. Zadeklarował, że zostanie z Władysławem Frasyniukiem do końca kadencji, a potem, jeśli propozycja od Balcerowicza będzie wciąż aktualna, chętnie ją przyjmie. I przyjął. Z rekomendacji Leszka Balcerowicza rozpoczął pracę w fundacji Case. Od 1995 był jego asystentem, a w latach 1997-2000, gdy Leszek Balcerowicz pełnił funkcję wicepremiera i ministra finansów, został jego doradcą, pracując jako konsultant w biurze pełnomocnika rządu ds. reformy emerytalnej.

- To był czas zdobywania doświadczeń. Zwłaszcza praca nad reformą emerytalną wiele mi dała - mówi dzisiaj Petru. I dodaje, że Leszek Balcerowicz był zwolennikiem „zimnego chowu”, który bardzo się przydaje w polityce. Zresztą Balcerowicz słynął z tego, że otaczał się wieloma młodymi ludźmi, wielu z nich zrobiło wielkie kariery, jeśli nie w polityce, to w biznesie. Choćby taki Jakub Karnowski - był sekretarzem osobistym, szefem gabinetu politycznego oraz doradcą ministra finansów Leszka Balcerowicza. Potem przeszedł z nim do Narodowego Banku Polskiego, zasiadał również w Komitecie Inwestycyjnym Rezerw Dewizowych tegoż banku. Był doradcą Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, członkiem rad nadzorczych m.in. Agencji Rozwoju Przemysłu SA oraz szeregu spółek przemysłowych. Pracował w grupie Banku Światowego w Waszyngtonie, jako zastępca dyrektora wykonawczego. Wreszcie został prezesem zarządu PKO Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych S.A. Błyskotliwa kariera!

Wystrzegaliśmy się asystentów wychodząc z założenia, że asystent może oznaczyć kłopoty - mówi Miller

Ryszard Petru długi czas sprawdzał się w biznesie, ale przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi postanowił spróbować swoich sił w polityce. Jego Nowoczesna weszła do Sejmu, był moment, że w sondażach wyprzedzała nawet Platformę. Sam Ryszard Petru ponoć od dawna miał polityczne ambicje, bardzo chciał został ministrem finansów w rządzie Donalda Tuska, a kiedy ministrem nie został, postanowił założyć własną formację. Co ciekawe, zarówno Władysław Frasyniuk jak i Leszek Balcerowicz mocno go wspierali przy tworzeniu tego projektu, ale i potem widać było, że mu kibicują. Sytuacja zmieniła się trochę w czasie grudniowego kryzysu parlamentarnego, kiedy Petru wyjechał na Sylwestra z partyjną koleżanką, podczas gdy inni posłowie Nowoczesnej okupowali salę plenarną. Frasyniuk nie szczędził wtedy słów krytyki pod adresem Petru, ale wcześniej stał murem za swoim byłym asystentem.

Adam Hofman, były rzecznik prasowy Prawa i Sprawiedliwości zmieciony ze sceny politycznej przez aferę madrycką, był swego czasu asystentem Adama Lipińskiego, wiceprezesa PiS-u. Inny pochłonięty przez tę aferę - Mariusz Antoni Kamiński uczył się politycznego rzemiosła przy boku wspomnianego już wyżej Michała Kamińskiego. Był zaliczany do grona obiecujących młodych parlamentarzystów.

Zresztą, Krzysztof Kwiatkowski, już jako doświadczony polityk też miał swoich asystentów.

- Wszyscy oni już po zakończeniu pracy ze mną doskonale odnaleźli się w życiu zawodowym, porobili kariery - mówi szef Najwyższej Izby Kontroli.

Czym kierował się wybierając swoich asystentów?

- Wiedzą, zaangażowaniem, charakterem i lojalnością, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, ta lojalność nie mogła być jedyną i najważniejszą zaletą - wylicza Krzysztof Kwiatkowski.

Jednak nie wszyscy politycy otaczają się młodymi, którzy mogłą się przy nich uczyć. Na lewicy jakoś nigdy asystentów nie lubili.

- Wystrzegaliśmy się asystentów, a zwłaszcza asystentek - mówi Leszek Miller.

- A dlaczego? - dopytuję.

- Bo wychodziliśmy z założenia, że asystenci mogą oznaczać kłopoty - tłumaczy Miller. - Życie pokazuje, że mieliśmy racje - dorzuca na koniec.

Cóż, Bartłomiej Misiewicz jakoś nie specjalnie przejmuje się tym, co piszą o nim media. Antoni Macierewicz, jego mentor też zdaje się nie zwracać na to uwagi. Wszystko tłumaczy sobie bezzasadną nagonką na zdolnego, młodego człowieka.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.