Brama w kamienicy blisko ratusza w Rzeszowie szczelnie zamknięta. Konflikt szeroko otwarty

Czytaj dalej
Andrzej Plęs

Brama w kamienicy blisko ratusza w Rzeszowie szczelnie zamknięta. Konflikt szeroko otwarty

Andrzej Plęs

Kto mierzy więcej niż 175 cm i nie ukłoni się, ten nie wejdzie. Wysokość drzwi nie pozwoli. Tych „służbowych”, bo brama główna do kamienicy przy ulicy Słowackiego w Rzeszowie jest zamknięta dla lokatorów i na nic ich skargi. Bramą główną rządzi stowarzyszenie. Muzyczne.

Ulica Słowackiego 10 - niegdyś to była typowa rzeszowska „komunalka”, którą w większości zamieszkiwali ludzie o niewyszukanych oczekiwaniach co do standardów lokalowych. I mało wymagający, jakby świadomi, że nie u siebie są, ale z łaski władz miasta tu mieszkają.

Nawet służby techniczne niechętnie tu zaglądały dla dokonania drobnych, acz koniecznych remontów, bo - jak określił to jeden z hydraulików - „do żulii zawsze zdąży”. A „żulia” i tak mogła czuć się uprzywilejowana, bo: miejsce arcyprestiżowe, 100 metrów od ratusza, tuż przy rynku, a każdy metr kwadratowy na wolnym rynku to krocie.

A poza tym: na parterze budynku od niepamiętnych czasów funkcjonuje Społeczne Ognisko Muzyczne nr 1 w Rzeszowie, więc sąsiadować ze sztuką wysoką przez sufit (albo dwa) - też nobilituje. Toteż komunalni lokatorzy nie narzekali wcale, że wejście główne do ich mieszkań na piętrach zamknięte są dla nich na głucho i zastrzeżone dla kadry i wychowanków ogniska. Zadowalali się „wejściem służbowym”, na tyłach budynku, od podwórka. Takim z niewielkimi, stalowymi drzwiami, przy wyjściu do piwnicy; żeby do niego trafić, trzeba było jeszcze pokonać kilkanaście metrów błotnistego podwórka.

Widmo sikających w bramie

W zamykaniu bramy głównej na klucz był sens: stąd blisko do restauracji i pubów w rynku i przyległościach do niego. Punktów sprzedaży alkoholu tu zatrzęsienie, nie każdy konsumuje w restauracji, mniej zasobni wolą „pod chmurką”, bo taniej, a potem przychodzi potrzeba, którą zrealizować jest mus, a nie ma gdzie. To wchodzi się do bramy. Albo wypić tanie wino lub jeszcze tańsze piwo, albo po to, żeby ulżyć organizmowi.

Jako że do schroniska po naukę gry na instrumentach różnorakich uczęszczały dzieci, toteż nie wolno było ich narażać na kontakt z półtrzeźwymi albo z ich odchodami. A tak już bywało w minionych latach.

- Bywało, że „przy otwartych drzwiach” w korytarzu stał pan i obnażał się wobec dzieci. Było też tak, że jeden z naszych uczniów został pobity przez nietrzeźwego mężczyznę, pito alkohol, oddawano mocz. Nie możemy dzieci narażać na takie doświadczenia i dlatego optowaliśmy za tym, by drzwi pozostawały zamknięte

- wylicza Bogumiła Maślanka, dyrektor ogniska.

Co nie do końca rozwiewało zagrożenia, bo przecież do korytarzyka prowadzącego do pomieszczeń ogniska można się było dostać od strony „służbówki” na tyłach budynku. Tej dla lokatorów. A klatkę schodową do mieszkań na piętrach od korytarzyka, będącego we władaniu muzycznego ogniska, dzieliły tylko słabe drzwi. Postarano się o to, by i z tej strony utalentowana młodzież nie miała kontaktu z patologią, więc te drzwi opatrzono jeszcze stalową kratą.

Krata dla żulii też pozostawała zamknięta. Przez wiele, wiele lat. I w ten sposób w tym mikromorzu patologii społecznej była wysepka kultury wysokiej, trzeźwej i bezpiecznej, a światy nie przenikały się wzajemnie. Ku zadowoleniu wysepki i obojętności morza. A potem przyszło nowe i komuś jednak zaczęło to przeszkadzać.

W końcu miasto zdecydowało się sprzedać mieszkania na piętrze. Chętnych nie brakowało, bo lokalizacja, urok starych mieszkań z wysokimi sufitami, prestiż miejsca. Albo dla siebie, albo na wynajem, albo jako lokata kapitału. Dość, że miejsce lokatorów komunalnych zajęli ludzie z pieniędzmi i pozycją społeczną, którzy po klatach schodowych nie sikają, bo za drzwiami mieszkania chcieliby mieć tak samo „wypasione”, jak w mieszkaniach.

Nie do końca się dało, bo wprawdzie mieszkaniami władają oni, ale już reszta budynku należy do Biura Gospodarki Mieniem Miasta Rzeszowa, a administruje nim Miejskie Zarząd Budynków Mieszkalnych. Toteż mieszkania na miarę XXI wieku, a klatka schodowa zachowała koloryt wieku XIX, z mocno już ukruszonymi, drewnianymi schodami „z epoki”. Tylko starą, również drewnianą sztukaterię sufitową na klatce schodowej administratorzy pociągnęli olejną farbą - wersja brudny beż, takąż samą poręcze schodów, więc między XIX wiek klatki schodowej a XXI wieku mieszkań wdarła się estetyka późnego Gierka. Na to lokatorzy nie mają większego wpływu, ale do swoich mieszkań chcieliby wchodzić jak paniska, bramą główną, a nie włamywać się od tyłu służbówką.

Anglicy byli przerażeni

- Czasem syn przywozi swoich angielskich przyjaciół, zaprasza na Słowackiego. Brytyjczycy najpierw byli pod wrażeniem, że taki budynek, z czyściutką elewacją, tuż obok ratusza, z reprezentacyjną bramą główną. Jednak kiedy syn prowadzi ich tylnym wejściem, przez drzwi jak do celi śmierci, to zaczynają być przerażeni tym, co zastaną wewnątrz

- opowiada pani Alina.

Próbowali dociec, dlaczego odcina im się dostęp do wejścia głównego. Od administratorów budynku usłyszeli tylko, że zawsze tak było, że instruktorzy w ognisku muzycznym martwią się o bezpieczeństwo swoich nieletnich podopiecznych, dlatego wyłącznie upoważnieni mogą przestąpić próg bramy głównej. Nie dowiedzieli się jednak, dlaczego ich nie zalicza się do upoważnionych, skoro tu mieszkają.

Pozostało jeszcze 55% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.