Anna Czerny-Marecka

Bye bye koronawirusie. Żegnamy cię słowem z sukcesji - s......aj. I nie wracaj

Bye bye koronawirusie. Żegnamy cię słowem z sukcesji - s......aj. I nie wracaj Fot. archiwum
Anna Czerny-Marecka

Jedni wysyłali dermatologowi zdjęcia swoich pieprzyków. Innym pani doktor kazała kaszleć do telefonu, żeby mogła usłyszeć, czy suchy to kaszel, czy mokry. Pewna matka została przed pediatrę poproszona o filmik z czeluści zaczerwienionej gardzieli pociechy. Bo od tego, czy zauważy on tam biały nalot, zależało, czy przepisze antybiotyk, czy nie... Pamiętacie?

Światowa Organizacja Zdrowia WHO właśnie ogłosiła, że Covid 19 nie jest już światowym problemem zdrowotnym. 1 lipca polski rząd odwoła stan zagrożenia epidemicznego. To (nie)zbędne formalności, bo życie je wyprzedziło. Przecież już od wielu miesięcy nie czuje się pandemii, mało kto nosi maseczki, z mediów zniknęły statystyki kowidowych zgonów, chociaż nadal ludzie na tę chorobę chorują, lądują w szpitalach i umierają.

Chorobę, którą niektórzy ciągle uważają za wymyśloną w celu manipulowania społeczeństwami, nawet jeżeli sami na nią zapadli i tylko dzięki wielkiemu szczęściu i drogocennej (także w dosłownym tego słowa znaczeniu) terapii wyrwali się kostusze spod łopaty. Zostawmy jednak w spokoju płaskoziemców, foliarzy i jak ich tam zwą, chociaż przydałyby się jakieś naukowe wyjaśnienia, dlaczego mnożyli się chyba jeszcze szybciej niż kolejne mutacje wirusa. Zostawmy ich chociażby dlatego, że jestem daleka od potępiania tej wielkiej i jednak zróżnicowanej pod względem wykształcenia i inteligencji grupy w czambuł. Bo nawet w największej głupocie może tkwić ziarno prawdy. A manipulacji akurat przeróżnych w pandemii nie brakowało.

Zostawić bez podsumowującego komentarza nie chcę natomiast żalu po jednej ze strat, jaka dotknęła polskie społeczeństwo wraz z nastaniem zarazy. I nie mam tu na myśli świeżych ciągle grobów tych, którzy odeszli. Chodzi mi o stratę symboliczną.

Otóż z koronawirusem wielu z nas pozbyło się ostatnich złudzeń na temat dużej części służby zdrowia. Nie całej, zaznaczę, bo przecież tysiące lekarzy, pielęgniarek i ratowników walczyło o chorych z poświęceniem nawet większym niż z natury wpisane jest to w ich zawód. Zawiedli nas natomiast ci, którzy powinni być najbliżej. Lekarze w przychodniach - tych podstawowej opieki zdrowotnej, specjalistycznych i stomatologicznych. To znaczy może nie tyle oni osobiście, co ci wszyscy decydenci, którzy owe placówki zamknęli na cztery spusty. Na amen i na długo.

Pamiętam, jak osłupiałam, kiedy jako dziennikarka zbierałam do artykułu dane kontaktowe gabinetów stomatologicznych, które zadeklarowały w Narodowym Funduszu Zdrowia, że przyjmą pacjentów z bólem zębów. Kiedy zadzwoniłam do wpisanego na tę listę pogotowia dentystycznego, usłyszałam, że... „leczą” zdalnie!

Oczywiście prywatnie można było przyjść. Do stomatologów i lekarzy, którzy bali się wirusa w publicznych placówkach, ale już nie w swoich prywatnych gabinetach. Nie bali się też go, robiąc zakupy w sklepach. Ani wyjeżdżając na narty do Włoch.

Kiedy wybucha wojna, żołnierzy nie zamyka się w koszarach. A kiedy wybucha pandemia, żołnierzami są lekarze. To do przemyślenia dla rządzących, gdyby znowu jakieś świństwo rozpleniło się i zaczęło rządzić światem.

Anna Czerny-Marecka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.