Były policjant z Sosnowca zabójcą żony. Tak uznał sąd

Czytaj dalej
Fot. Arkadiusz Ławrywianiec
Katarzyna Kapusta

Były policjant z Sosnowca zabójcą żony. Tak uznał sąd

Katarzyna Kapusta

Wciąż jest uznana za zaginioną, choć proces jej męża właśnie się zakończył. Marek G., były policjant z Sosnowca, w procesie poszlakowym został uznany winnym zabójstwa Anny, swojej żony. Nie przyznał się do winy. Obrońcy Marka G. po wyjściu z sali sądowej zapowiedzieli apelację.

Piętnaście lat pozbawienia wolności za zabójstwo żony. Taki wyrok zapadł w Sądzie Okręgowym w Katowicach w sprawie Marka G., byłego policjanta z sosnowieckiej komendy. Motywem, według śledczych, był romans G. z koleżanką z pracy. Były już policjant miał się bać, że żona od niego odejdzie i zabierze ich wówczas 2-letnią córkę. Zdaniem prokuratury, G. zaplanował zbrodnię. Łut szczęścia sprawił, że prokuratorowi udało się odnaleźć telefon Anny na kilka dni przed jego zniszczeniem w Biurze Rzeczy Znalezionych w Koluszkach. Przesyłka trafiła tam z Niemiec, bo była źle zaadresowana. Jak ustalono, G. zrobił błąd w adresie, dlatego wróciła do Polski. W toku śledztwa ustalono, że od wewnętrznej strony koperty znajduje się tylko odcisk palca oskarżonego. Marek G. wysłał telefon do Niemiec po to, by się tam logował, co miało uwiarygodnić jego wersję, że żona go opuściła.

W tym niezwykle trudnym śledztwie, a później procesie poszlakowym, przez sześć lat nie udało się ustalić, gdzie znajduje się ciało Ani. Nie ustalono także świadka, który by bezpośrednio widział całe zdarzenie.

W czasie trwania tej sprawy śledczy sięgali po niekonwencjonalne metody. O pomoc prosili nawet Krzysztofa Jackowskiego, jasnowidza z Człuchowa. Pod koniec marca 2013 roku prokurator Zbigniew Jamrozy z wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Katowicach, zdecydował się oficjalnie powołać jasnowidza na biegłego z zakresu parapsychologii. W formie eksperymentu miał ustalić lokalizację zaginionej. To był trzeci przypadek w Polsce i w polskiej kryminalistyce, gdy jasnowidz został formalnie włączony do śledztwa. Za pierwszym razem wytypowane miejsce okazało się nietrafione. Jasnowidz wytypował kolejne, ustalono także terminy, w których miał się stawić w Katowicach.

Jak pisał później Krzysztof Janowski w książce „Krzysztof Jackowski. Jasnowidz na policyjnym etacie”, ostatecznie wycofano się z pomocy Jackowskiego z powodu nagonki, jaka miała spaść na prokuratora prowadzącego śledztwo.

- Trzeba podkreślić ogromne zaangażowanie policjantów z Biura Spraw Wewnętrznych Policji. Podczas prowadzenia tej sprawy zastosowaliśmy metody, których nigdy wcześniej nie wykorzystywałem w całej mojej dotychczasowej karierze zawodowej - mówił prokurator Zbigniew Jamrozy w rozmowie z DZ, tuż po wygłoszeniu przez siebie mowy końcowej.

Prokuratura żądała dla Marka G. 25 lat pozbawienia wolności.

- Przy takim wymiarze kary bierze się pod uwagę przede wszystkim zachowanie oskarżonego. Nie da się udowodnić, że w jakiś sposób znęcał się nad żoną, że rozczłonkowywał ciało, że ją torturował. Fakt wcześniejszej niekaralności i to zachowanie, które udało nam się ustalić, było powodem zażądania takiej właśnie kary - tłumaczył Jamrozy.

- To była bardzo trudna sprawa, a przygotowania do niej niełatwe. Obszerne akta sprawy, a w nich liczne opinie biegłych, zabezpieczone billingi telefoniczne, dane komputerowe… i co najważniejsze, brak bezpośrednich dowodów winy oskarżonego. To wszystko wymagało żmudnej pracy - tłumaczy Arkadiusz Ludwiczek, który w tym procesie był oskarżycielem posiłkowym (reprezentował rodzinę Anny, jej matkę i siostrę). Prokuratura badała każdy ślad. Weryfikowała każdą z możliwych wersji. Stąd tak dużo w aktach sprawy opinii biegłych, eksperymentów procesowych czy analiz kryminalistycznych. Gdy postawiono zarzuty, G. nie przyznawał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Później jednak odnosił się do zgromadzonego materiału dowodowego.

- Ten proces jeszcze się nie zakończył, zapewne czeka nas kolejna batalia. Obrońcy na pewno złożą apelację. Najprawdopodobniej i my będziemy kwestionować wyrok w zakresie kary, jaka została orzeczona. Po wstępnej analizie z moimi klientkami wydaje się nam, że orzeczona kara 15 lat pozbawienia wolności nie spełni swoich funkcji. Ten wyrok na pewno nas satysfakcjonuje w zakresie, w którym stwierdza winę oskarżonego. To w procesach poszlakowych nigdy nie jest pewne - tłumaczy mecenas Ludwiczek.
Czy uda się odnaleźć ciało Anny? - Mam nadzieję, że kiedyś oskarżony wyjawi tajemnicę, którą skrywa od dnia 7 lipca 2012 r.
Na początku to była sprawa, jakich wiele...

Początkowo zaginięcie Anny niczym nie różniło się od podobnych spraw. Anna ostatni raz żywa była widziana 7 lipca 2012 roku. Jej mąż zgłosił zaginięcie dwa dni później, tłumacząc kolegom policjantom, że żona wyszła po kłótni o niepodlane kwiatki. To dlatego sprawy nie potraktowano priorytetowo. Nadano jej drugą kategorię.

Marek G. nie angażował się w poszukiwania żony. Zdaniem sądu, G. zabił żonę, bo był w nieformalnym związku z koleżanką z pracy. W trakcie trwania ich romansu wysłał jej 4 tysiące SMS-ów i odbył z nią kilkaset rozmów telefonicznych. Potwierdziły to billingi z 2012 roku. Po zaginięciu Anny napisał do kochanki: „Jestem już wolny”, jednak kobieta nie chciała już z nim być. Śledczy znaleźli maila, którego wysłał jej G. Czuł się zdruzgotany odrzuceniem.

Trzy tygodnie po zaginięciu żony na portalu randkowym poznał kobietę. Już podczas ich pierwszego spotkania doszło między nimi do zbliżenia intymnego. G. szybko usunął z domu wszystkie rzeczy żony, jej zdjęcia. Zablokował kartę do bankomatu i cofnął pełnomocnictwa do konta w banku. Rozpoczął także procedurę ograniczenia praw rodzicielskich. Gdy w 2013 r. rodzina ponownie rozwiesiła plakaty z wizerunkiem Ani, MZGK w Czeladzi poprosił o ich usunięcie. Dyrektor MZGK tłumaczył wówczas, że otrzymali zgłoszenie od straży miejskiej, która została powiadomiona pisemnie przez mieszkańca o bezprawnym wieszaniu plakatów. Jak się okazało, zgłoszenie złożył G.

Stoją za synem murem, nie wątpią w jego niewinność

W niewinność syna wierzą jego rodzice. - Syn jest niewinny i nigdy w to nie wątpiliśmy - mówi mama oskarżonego. - Akt oskarżenia to czyste hipotezy, zlepek nieprawdziwych informacji - dodaje ojciec oskarżonego. Oboje liczyli, że ich syn zostanie uniewinniony. Wyrok sądu przyjęli ze spokojem, zachowując kamienne twarze. G. także próbował przekonywać sąd o swojej niewinności.

- Nie jest to na pewno obiektywna ocena dowodów, przeprowadzona przez prokuratora, jedynie celowa manipulacja tymi dowodami, żeby wzmóc negatywne wrażenie w sądzie i tym bardziej w opinii publicznej - twierdził przed sądem Marek G. - W akcie oskarżenia nie ma żadnego dowodu przemawiającego za moją winą. Świadkowie zgodnie zeznawali, że nigdy nie byłem agresywny. Nigdy nie stosowałem przemocy i nawet nie podniosłem głosu na żonę. Nie zabiłem żony i proszę o uniewinnienie - mówił w ostatnim słowie oskarżony.

Obrońcy G. próbowali przekonać sąd, że ich klient nie zabił żony ani nie zaplanował zbrodni. - Przy tych problemach z kręgosłupem mój klient nie byłby wstanie tego zrobić - tłumaczyła przed sądem Jadwiga Klaus, jedna z trojga obrońców Marka G. Twierdziła także, że zaprawa murarska, którą kupił, była użyta do wyrównania uskoku podjazdu do garażu, trzymetrowa płachta do przykrycia basenu, z którego korzystała rodzina, a linka, ponieważ oskarżony za jej pomocą uczył jeździć córkę na rowerze. Obrona wyliczała także, że Anna G. nie była wcale tak kochającą matką, jak ją przedstawiono.

- Mogła oddać córkę pod opiekę kochającej babci, nie zrobiła tego. Zdecydowała się oddać córkę do żłobka, do obcych ludzi. Poszła z chorą córką do toalety, która jest siedliskiem zarazków - wyliczała adwokatka.

Sąd nie miał jednak wątpliwości. - Istnieje nieprzerwany łańcuch poszlak, pozwalający uznać, że oskarżony popełnił zarzucane mu przestępstwo - wyjaśniał decyzję przewodniczący składu sędziowskiego, sędzia Józef Kapuściok. Tuż po ogłoszeniu wyroku druga z adwokatek, Katarzyna Górny-Salwarowska, zapowiedziała złożenie apelacji.

- Nie czujemy się przekonani argumentacją sądu. Oczywiście sąd sporządzi również pisemne uzasadnienie i wtedy będziemy mogli się szczegółowo odnieść i ustosunkować do wszystkich okoliczności - stwierdziła. Zdaniem obrony, mężczyzna jest niewinny.

Krwawiące serce matki. Tęsknota i bezsilność

„Zawsze wspierała mnie mama. Urozmaicała moje życie, jak mogła. Była moim przyjacielem” - tak pisała moja córka. Dlaczego 7 lipca nie miałaby skorzystać z pomocy swojego przyjaciela-matki? Kłóciła się z mężem, manifestowała swoje niezadowolenie, dzwoniła, czy ją przyjmę i pakowała walizkę. Tak zdarzyło się dwa razy - wylicza Michalina Kaczyńska. Ania wiedziała, że oskarżonemu już nie zależy na ich małżeństwie. - Dobrze znam swoją córkę. Była silnie związana ze swoim dzieckiem i ze mną. Jest mało prawdopodobne, żeby opuściła dom w okolicznościach, które podaje oskarżony. Mało brakowało, a misterna intryga co do wyjazdu za granicę Ani, mogła się udać. Jakim trzeba być potworem, żeby patrzeć na cierpienie innych, zwłaszcza swojej córki... Nie mam nawet gdzie iść, żeby zapalić znicz - napisała w swoim oświadczeniu mama Ani. Przed sądem odczytał je mecenas Ludwiczek.
Sprawa Anny bardzo przypomina historię Alicji Cesarz. 21 listopada 2007 r. 33-latka wysiadła z taksówki przed blokiem i... już nikt jej nie zobaczył. O zabójstwo został oskarżony jej były mąż, Adam Ł., wówczas urzędnik świętochłowickiego magistratu. - Nigdy nikomu w życiu nie wyrządziłem fizycznej krzywdy - przekonywał. Ten proces, podobnie jak Marka G., miał charakter poszlakowy. Sąd pierwszej instancji skazał Adama Ł. na 15 lat więzienia za zabójstwo byłej żony Alicji Cesarz. Zwłok kobiety nigdy nie odnaleziono. Sąd Apelacyjny w Katowicach w II instancji podwyższył wymiar kary do 25 lat i ten wyrok jest prawomocny.

Marek G. nie był obecny na ogłoszeniu wyroku, sąd przedłużył mu areszt do 28 stycznia 2019 roku. Wyrok w tej sprawie jest nieprawomocny.

Katarzyna Kapusta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.