Co się stało z naszą klasą? Maturzyści ze Szczecinka 20 lat później
Po 20 latach ponownie spotkałem się z maturzystami, którzy egzamin dojrzałości zdawali w 2003 roku. Co porabiają dzisiaj, jak patrzą na swoje plany sprzed lat na półmetku życia?
Był czas matur w roku 2003, gdy poprosiłem o możliwość porozmawiania z wchodzącymi w dorosłość maturzystami I Liceum Ogólnokształcącego im. księżnej Elżbiety w Szczecinku. Padło na klasę matematyczno-fizyczną i grupę fajnych nastolatków.
Spotkanie dostarczyło sporo wiadomości o kondycji pokolenia przełomu wieków, na podstawie których powstał wtedy reportaż na łamach „Głosu”. Teraz miałem okazję spotkać się z nimi ponownie. Po 20 latach. W tym samym miejscu, z tym samymi ludźmi. I spytać mniej więcej o to samo...
- Gdzieś w sieci wpadło mi zdjęcie z rozmowy z roku 2003, a że nasza klasa nadal trzyma się razem i regularnie spotykamy się co kilka lat, zaproponowałem kolegom i koleżankom, aby spróbować przeżyć to jeszcze raz. W pandemii na 18. rocznicę się nie udało, więc robimy to teraz, 20 lat po maturze - mówi Adam Śmiałek, dziś inżynier prowadzący we Wrocławiu własną firmę zajmującą się automatyką przemysłową.
Wielkiej ucieczki nie było
Chciałoby się powiedzieć, że maturzystom z tej dobrej klasy się udało. Zawodowo i życiowo szkoła i rodzina dobrze przygotowały ich do startu w dorosłość. I poradzili sobie, o ile oczywiście można to ocenić po krótkiej rozmowie. Prawie wszyscy ukończyli studia, mają dobrze płatną i ciekawą pracę. Założyli rodziny, wychowują dzieci. Trzymają się razem, choć wielu los, studia i praca rozrzuciła daleko od Szczecinka.
Właśnie, daleko, ale nie wszystkich, i - co ciekawe - tylko jedną czy dwie osoby - poza Polskę. Choć 20 lat temu absolutna większość deklarowała, że z Polski wyjedzie do Czech, Francji, Włoch, Niemiec. Skarżyli się na brak perspektyw w niewielkim mieście, wizję bezrobocia lub niskiej płacy. Nie tylko w rodzinnych stronach, ale i w kraju, w którym wtedy zostać chciał tylko co trzeci z nich.
Jacek mówił wówczas tak: - Chciałbym po studiach wrócić do Szczecinka, tu się urodziłem i wychowałem, ale mam świadomość, że nie mam tu przyszłości i szans na pracę. Ale gdyby była taka możliwość, to chętnie bym tu został i założył rodzinę.
Olga: - Mieszkam w Bornem Sulinowie i tam to dopiero jest brak perspektyw. Moi znajomi z podstawówki siedzą przed blokiem i liczą przejeżdżające samochody, to przerażające.
Paweł: - Przebywałem ostatnio u brata na studiach i w dużym mieście jest zupełnie inne życie - nowe znajomości, rozrywki, teatr. W Szczecinku mieszka 40 tysięcy ludzi i większość twarzy znam chociażby z widzenia. Niby jesteś anonimowy, ale to zupełnie inna anonimowość niż w dużym mieście. Tam jest po prostu ciekawiej.
Z 30 osób w klasie matematyczno-fizycznej swoją przyszłość z rodzinnym miastem chciało wówczas związać zaledwie czterech maturzystów. Jeszcze mniej - bo tylko dwie - miało zagłosować w czerwcowym referendum (2003) przeciwko wejściu Polski do Unii Europejskiej. Wśród nich Dorota. - Pochodzę z Drzonowa, gdzie moi rodzice prowadzą małe gospodarstwo rolne. Rolnicy boją się, że na wejściu do Unii stracą i myślę, że stosunek do integracji przejęłam od nich - mówiła wtedy.
A jak jest teraz?
- Można powiedzieć, że mieszkam i w Polsce, i zagranicą, spełniając swoje marzenia o zamieszkaniu w Gdyni - śmieje się dziś Marcin, który jest kapitanem żeglugi wielkiej, choć już nie pływa, lecz został menadżerem operacji morskich. Sześć tygodni w Polsce, potem sześć w Arabii Saudyjskiej.
Różne kraje - także zawodowo - zwiedza również Piotr, obecnie poznaniak i pilot pasażerskich odrzutowców. Z kolei Ola ukończyła medycynę, została lekarzem pediatrą i leczy dzieci w Jeleniej Górze. Karol jest inżynierem programistą, pracuje i żyje w Warszawie. Magda - choć została magistrem sztuki - dziś kieruje zespołem w banku. W Łodzi.
W Szczecinku, a raczej w jego okolicach, zostali, wracając tu po studiach, Adam i jego żona Iza, z wykształcenia geograf, ale zajmująca się geodezją. To jedyne klasowe małżeństwo. - Jestem inżynierem elektroenergetykiem - mówi Adam. W rodzinnych stronach została także Paulina, ekonomistka, główna księgowa w jednej z miejscowych firm. No i Dorota - jest nauczycielką w pobliskim Białym Borze.
Polska to dziś inny kraj
Jak patrzą na swoje ówczesne zapowiedzi gremialnej emigracji?
- Myślę, że wpływ na taką postawę miał fakt, że to był boom wyjazdów zagranicznych, jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej (stało się to w rok po maturze, w maju 2004 roku - red.), i jego apogeum zaraz potem - mówi Adam. - Tam widzieliśmy swoje szanse, ale rychło okazało się, że możemy się realizować także tutaj. I zostanie członkiem Unii otworzyło wiele możliwości, szans, po które nie trzeba było już wyjeżdżać.
- Pięć lat studiów dały inną perspektywę - potwierdza Piotr.
Rodzice czasem mieli rację
20 lat temu - i dziś - szanowali własnych rodziców, to, co im dali, i jak ich przygotowali do życia na własny rachunek. Choć powtarzali, że nie chcą popełniać ich błędów. Maturzyści ze Szczecinka widzieli wówczas, że praca zajmuje bliskim dużo - ich zdaniem za dużo - czasu. Brakuje ich potem na czerpanie radości z życia.
Co ciekawe - nikt nie czuł - a przynajmniej wtedy nie przyznał się do tego - że rodzice ich ograniczają lub narzucają życiowe wybory.
- Wiadomo, że jesteśmy na ich utrzymaniu i będą nam dawać pieniądze na studia, ale ja mogę studiować to, co sobie wymarzyłam - mówiła w roku 2003 Marta.
- Rodzice kręcili nosami na akademię muzyczną, jaką wybrałam, ale ostatecznie zaakceptowali to - dzisiaj Magda przyznaje im jednak poniekąd rację, bo ostatecznie zajęła się bardziej przyziemną bankowością.
- Geny okazały się silniejsze, zostałam lekarzem, jak moi rodzice, choć cały ogólniak zarzekałam się, że wszystko, tylko nie medycyna - żartuje dziś Ola. - Najpierw chciałam iść na prawo, wybrałam nawet fakultet z historii, ale szybko uznałam, że to nie to. Zawsze marzyłam też o pracy z dziećmi, więc pojawiały się plany związane z pedagogiką, ale ostatecznie połączyłam jedno z drugim i zostałam pediatrą.
- Najstarszy syn jest w siódmej klasie i widzę, jak mocno różnią się nasze pokolenia, chociażby w relacjach społecznych - wspomina dziś Marcin. - Byliśmy z czasów „przedkomórkowych”, do dziś, aby się skrzyknąć na spotkanie klasowe, nie potrzebujemy internetu, choć media społecznościowe się przydają. Kiedyś, jak ktoś rzucił hasło „jedziemy na biwak”, to byliśmy na nim za dwa dni. Ale niezależnie od tych przemian wiem już na pewno, że nie można żyć samą pracą i trzeba mieć czas na cieszenie się urokami życia.
Klasowa solidarność
- Chciałbym, żebyśmy spotkali się za parę lat przy piwie czy winie i mieli o czym pogadać, co powspominać - mówił tuż przed maturą Jacek.
To udało się znakomicie. Klasowe spotkania i zjazdy mniej formalne są normą, której nie przerwała nawet pandemia. Regularnie w Szczecinku spotyka się co kilka lat po kilkanaście osób z dawnej IVA. Choć w tym roku po raz pierwszy zawitali w mury liceum, aby powspominać także w miejscach tak dobrze im znanych.
- To była mocna, niesamowicie zżyta i inteligentna klasa - wspomina Stanisława Szokal-Egrid, wychowawczyni, traf chciał, że w tym roku także wypuszczająca spod swoich skrzydeł kolejny rocznik maturzystów ze szczecineckiego ogólniaka. - Pamiętam, że byłam trochę zaskoczona, że jako nauczycielka języka dostałam klasę mat-fiz, ale dałam radę. Zawsze mieli ogromne możliwości, co potwierdzają ich późniejsze kariery. Mieli swoje zdanie, tam zawsze wrzało. Jak się na coś uparli, to nie było możliwości, aby tego nie zrobili.
- Na pewno nas w liceum uczyli samodzielności, brania spraw w swoje ręce i uczenia się na błędach - Magda dodaje, że solidarność klasowa została z nimi na zawsze.
Dziś licealiści z IVA dobiegają czterdziestki. Tydzień przed nimi w I LO spotkali się maturzyści sprzed pół wieku, więc pół-żartem pół-serio mówią, że chcieliby i oni taki jubileusz wspólnie świętować. I wtedy zabrać się za podsumowanie swoich życiowych dokonań, bo na razie jeszcze mają sporo do zrobienia i masę planów do zrealizowania.