Cyrk na kółkach to sposób na życie. Zwariowane akrobacje motorem działania

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Sylwia Lis

Cyrk na kółkach to sposób na życie. Zwariowane akrobacje motorem działania

Sylwia Lis

Ma 30 lat, a ponad połowa jego życia to akrobacje na motocyklu. Jazdy kaskaderskiej uczył się na opuszczonych parkingach. Dziś znalazł się wśród najlepszych na świecie.

Miniony sezon dla Sławomira „Kożyka” Kożykowskiego, zawodnika z Kaszub, był bardzo intensywny. A ostatni start w Stunt Days w Ostrawie - i rywalizacja z najlepszymi zawodnikami - okazał się niesamowitym sukcesem.

- To najbardziej prestiżowa i największa tego typu impreza na świecie - podkreśla z dumą „Kożyk”. - Do zawodów zakwalifikowało się ponad 40 zawodników, byli mistrzowie z Iranu, Brazylii, Włoch... Cała światowa czołówka.

Pierwszy etap był wyjątkowo trudny. Zawodnicy mieli zaledwie trzy minuty, aby pokazać, na co ich stać. Liczyło się widowisko, kilku zaliczyło wywrotki. Temperatura też nie pomagała, bo było bardzo gorąco. Ale Sławek ten egzamin zdał koncertowo i przeszedł do kolejnego etapu. W półfinale rywalizował nie tylko z konkurencją, ale też padającym deszczem.

- W takich warunkach wykonanie akrobacji wymaga szczególnej uwagi i skupienia - relacjonuje Sławek. - Jazda na przednim lub tylnym kole mogła zakończyć się fatalnie.

I tym razem sędziowie docenili jego umiejętności. Finał był ekscytujący. O miano najlepszego rywalizowało 14 zawodników. W rezultacie „Kożyk” znalazł się na siódmej pozycji.

- Tego dnia również padał deszcz, ale udało mi się pokazać kilka ewolucji, których wcześniej nikt jeszcze nie robił! Sędziowie to docenili i dostałem najwyższą notę w kategorii najbardziej zwariowany trik - mówi z dumą.

Jaki? - Jedzie się na jednym kole, ma się zapięty bieg, rozpędza się motocykl do około 100 kilometrów na godzinę, wtedy wciska się sprzęgło, dodaje gazu do samego końca, silnik jest na tak zwanym odcięciu, czyli pracuje na maksymalnych obrotach - opisuje swoją sztuczkę kaskader. - Podczas tego triku siedzi się na kierownicy. Motocykl znajduje się w pionie, lecą iskry, bo tylne siedzisko ociera się o asfalt, no i trzeba wtedy przejechać jak najdłuższy dystans. Jeśli choć na chwilkę puści się sprzęgło, to motocykl wylatuje w powietrze!

Sławek w Czechach startował na swoim motocyklu Kawasaki ZX6R z 2003 roku. A zaczynał od... niewielkiego skuterka.

Zajawka od płyty DVD

W 2000 roku do jednego z wydań „Świata motocykli” załączono płytę DVD z filmami kaskaderskich wyczynów zawodników ze Stanów Zjednoczonych. Ten egzemplarz zrobił furorę w Polsce.

- Każdy chciał mieć tę płytę - wspomina, a w jego oczach pojawia się błysk. - Młodzi motocykliści i pasjonaci niemalże wyrywali ją sobie z rąk. Każdy młodzik oglądał te pokazy po kilkadziesiąt, a może i po kilkaset razy. Sam oglądałem ten godzinny film chyba sto razy! I złapałem zajawkę. Wtedy zaczęły się moje pierwsze kroki w stuntridingu (co to jest - tłumaczymy w ramce).

I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Taka na całe życie.

- Tak mi się to spodobało, że wtedy już wiedziałem, że chciałbym również iść tą szaloną drogą - mówi, choć trudno sobie wyobrazić, że siedmiolatek mógł mieć tak sprecyzowane plany na przyszłość. - Spodobał mi się ten sport, dawał poczucie panowania nad maszyną. Byłem dzieckiem, ale bardzo chciałem realizować swoje marzenia. Na szczęście tata mnie zrozumiał, także jest miłośnikiem motoryzacji i do moich marzeń dołożył swoją cegiełkę.

Stuntriding od zawsze miał łatkę „niegrzecznej zajawki”. Wiele osób nie rozumie tego sportu. Aż korci mnie, by zapytać o reakcję mamy.

- Mocno mnie dopingowała - przekonuje Sławek. - Wiedziała, że robię wszystko z rozwagą. Zresztą teraz moja żona również mocno mnie wspiera, jeździ na zawody, robi zdjęcia i filmy. Oczywiście nie brakuje chwil grozy. Upadki się zdarzają. Na szczęcie nigdy nie doznałem poważnej kontuzji.

I dodaje: - Kiedy miałem 10 lat, dostałem swój pierwszy motorek skuterek, na którym mogłem powolutku ćwiczyć akrobacje. Na nim uczyłem się pierwszych ewolucji. To była czarna Yamaha BWS z 1996 roku. W końcu, siedem lat później, udało mi się kupić duży motocykl o pojemności 600 centymetrów sześciennych i mocy ponad 100 koni mechanicznych. To było spełnienie marzeń z dzieciństwa i mogłem poczuć tę moc, jaką z siebie wydobywa. I w końcu wykonywać triki na dużo większym sprzęcie, wobec którego trzeba mieć pokorę, bo jest bardzo niebezpieczny. Jazda dostarczała mi potężnej dawki adrenaliny. I tak jest do dziś.

Stuntriding to kosztowne hobby

- Choć paliwo nie było wtedy jeszcze tak drogie, jak teraz, a skuterek nie psuł się tak jak motocykl, to i tak koszt był spory, jakieś 200 złotych za trening, a ich w tygodniu było kilka - podkreśla Sławek. - Teraz, jeśli chodzi o profesjonalną maszynę, trening kosztuje około 500 złotych.

Trzeba liczyć się też z zużytymi oponami, oleje często się wymienia, a silnik szybko się zużywa, bo cały czas pracuje na bardzo wysokich obrotach. Części błyskawicznie się niszczą i wymagają wymiany. Profesjonalny motocykl kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych, można kupić gotowy, ale...

- Każdy motocyklista przerabia go pod siebie - wyjaśnia „Kożyk”. - Nigdy nie jest tak, że jeśli wezmę motocykl od kolegi, to zrobię na nim to, co chcę, co sobie w głowie wymyślę. Odczuwalne są każde ustawienia. Najczęściej przerabiam ramę i ustawiam każdy element zawieszenia. Ten sport wymaga kreatywności. Wśród stuntriderów jest wielu mechaników i konstruktorów, którzy potrafią przerabiać swoje maszyny.

Kaskader magister inżynier

- Napisałem pracę magisterską i inżynierską na temat modyfikacji motocykla do tego typu sportu - mówi „Kożyk”. - We współpracy z Politechniką Gdańską udało mi się wprowadzić kilka takich innowacji, które uczyniły mój motocykl jeszcze bardziej komfortowym, szybszym i zwinniejszym.

Z tym też związana jest jego praca zawodowa. Sławek Kożykowski pracuje w jednej z bytowskich firm na stanowisku konstruktora. - Projektuję i usprawniam procesy produkcji - precyzuje.

Ograniczenia?! Tylko miejsc do treningu brak

Jak każdy sportowiec, bytowianin ma swoje cele do osiągnięcia.

- Chce się więcej i więcej. Oczywiście, że mam marzenia. Siedzi mi w głowie kilka połączeń akrobacyjnych, jakieś salta z jadącego motocykla. Wiem, że byłbym w stanie je wykonać. Ale czym jestem starszy, tym bardziej boję się konsekwencji - uśmiecha się. - Przede wszystkim złego lądowania. Może kiedyś uda mi się w bezpiecznych warunkach je wykonać. Takie triki są bardzo widowiskowe, niektóre z nich zrobiło tylko kilka osób na świecie. Chciałbym też polecieć na zawody do USA i Japonii.

„Kożyk” podkreśla, że w tym sporcie nie ma żadnych ograniczeń.

- Jedyna bariera to nasza wyobraźnia - mówi. - Na motocyklu można robić wszystko, co się chce, każdy trik, każdy pokaz. Trzeba tylko myśleć o kwestiach bezpieczeństwa. Podczas zawodów nie ma żadnych wytycznych, liczy się show. Muszą być emocje, nowe triki, dlatego ten sport bardzo się rozwija. I to rajcuje!

Niemniej jest jeden problem. Poważny. Nie jest łatwo trenować, gdy nie ma się gdzie.

- Brakuje miejsc do treningów, czyli wyłączonego z ruchu placu, gdzie bez problemu można by ćwiczyć - zauważa Sławek. - Sam muszę jechać z Bytowa po sto kilometrów, aby znaleźć gdzieś opuszczony parking. Kiedyś pod Gdańskiem było takie miejsce, ale… niestety, znajdowało się zbyt blisko budynków mieszkalnych.

Gdzie więc można zobaczyć Sławka „Kożyka” Kożykowskiego? - Raczej na zorganizowanych zawodach - mówi. - O terminach informuję na swoim fanpage’u.

Sylwia Lis

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.