Leszek Wójcik

Dobra rodzina w Dobrej Szczecińskiej. Mądrą miłością trzeba się dzielić

Dobra rodzina w Dobrej Szczecińskiej. Mądrą miłością trzeba się dzielić
Leszek Wójcik

Ciociu Basiu, wujku Pawle - wołają do nich córeczki. Nie - mamo, nie - tato, chociaż taką właśnie rolę pełnią zastępczy rodzice z niewielkiej miejscowości w powiecie polickim dla Ali, Amelki, Julii i Leny.

Kiedy odwiedzamy dziewczynki w ich tymczasowym domu, mała Lena jest w środku z panią Barbarą i jej dorosłą córką. Starsze dziewczynki bawią się w dużym ogrodzie. Ala z Julką głośno coś sobie tłumaczą. Amelka jeździ na rowerku.

- Ona z całej gromadki ma najwięcej siniaków - śmieje się pani Basia.

Kiedy widzą wchodzącego przez furtkę gościa, zostawiają zabawę i biegną popatrzeć. Stają w bezpiecznej odległości i ciekawie zaglądają, kto do nich przyszedł. Żadna się nie przywitała. Żadna jednak nie uciekła na widok obcego. Nie poczuła się zagrożona. A przecież nie zawsze tak było.

- Serce mi się raduje, kiedy widzę, jak się otwierają, nabierają śmiałości, ciekawości świata. Proszę mi uwierzyć, to nie są te same dzieci, które do nas przyszły - mówi pani Basia.

Udusiła, zabiła, sprzedali. A oni mogli coś zrobić

Pani Barbara i pan Paweł są tzw. rodziną zastępczą. Trafiają do nich małe dzieci zabrane rodzicom, którzy z różnych przyczyn nie mogą (lub nie chcą) się nimi zajmować. Najczęściej są im zabierane przez alkohol, narkotyki, zatargi z prawem...

Wtedy ich dzieci trafiają do cioć i wujków, którzy do czasu zakończenia spraw sądowych (a one mogą trwać naprawdę długo!), zajmują się nimi, dając namiastkę prawdziwego domu.

Dzieci odchodzą, kiedy sąd rozstrzygnie o ich dalszym losie: albo wracają do rodziców (do tych, którzy chcą się nimi zajmować), albo do rodzin adopcyjnych.

Jak to się stało, że pięcioosobowa „normalna” rodzina staje się rodziną zastępczą dla (na razie) pięciorga dzieci? Bo do niedawna oprócz czterech dziewczynek był w niej jeszcze chłopczyk. Pani Barbara i jej mąż nie widzą w tym nic niezwykłego.

- Córka ma 30 lat, a starszy syn 28 - tłumaczą. - Mają już więc swoje życie.

Nawet najmłodszy, 15-latek, coraz rzadziej spędza czas z rodzicami.

- Pół dnia jest w szkole, potem się uczy, zajmuje swoimi sprawami - opowiada pan Paweł. - Z kolei ja często wyjeżdżam na dłużej do pracy. Żona zostaje sama. A ściany nie mówią.

- W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że chcemy pomóc - włącza się do rozmowy pani Barbara. - Wciąż słyszeliśmy w telewizji, że udusiła, że zabiła, że sprzedali... Pomyśleliśmy: mamy duży dom. Miejsca wystarczy dla kilkorga małych dzieci.

Szkolenia i przygotowania trwały cały rok.

Śmiały Antoś Ala z szafy

W końcu przyszedł ten dzień. Dwa lata temu. Jako pierwsza do Dobrej Szczecińskiej dotarła para dwulatków: Antoś i Ala (nie są rodzeństwem).

- Panie przyniosły maleństwa, kiedy mąż był w pracy - wspomina pani Barbara. - Ala była zagubiona. Uciekała od ludzi. Wszystkiego się bała, nawet przejeżdżającego samochodu - przypomina sobie nasza rozmówczyni. - Potrafiła godzinami siedzieć w kącie. Wiemy, że matka zamykała ją w szafie.

Dziewczynka była niedożywiona. Z tego powodu natychmiast po przyjeździe wylądowała w szpitalu. Wdało się jakieś zakażenie, potem przypałętały się kłopoty z nerkami.

- Ale już jest dobrze. Jest zdrowa. I nawet nieco się otworzyła.

Z Antkiem było mniej kłopotów. Od początku był odważniejszy, bardziej śmiały.

- A rodzice?

- Początkowo matka Ali mnie kontrolowała. Wciąż dzwoniła i pytała, co Ala jadła, czy byłam z nią u lekarza... Chciałam, by utrzymywała kontakt z córką, więc przywoziłam dziewczynkę do Szczecina - jak było ciepło, na plac zabaw przy pl. Kościuszki, a jak było zimno, do Galaxy. Tylko że już po 30 minutach mama była dzieckiem zmęczona. Często więc sama skracała widzenie. W końcu zaprotestowałam i powiedziałam, by nas odwiedzała tutaj, w Dobrej. Wtedy, niestety, okazało się, że to dla niej za daleko. Do dzisiaj się nie pokazała.

Zgodnie z prawem dzieci są u Pawła i Barbary do czasu pozbawienia naturalnych rodziców praw rodzicielskich. Kiedy wszystkie sprawy w sądzie się zakończą, zostają zgłoszone do ośrodka adopcyjnego. Tak było z Antosiem - obecnie mieszka w Gdańsku z rodzoną siostrą.

- Ciężko było się rozstać. Człowiek się przywiązuje. Ale my, otrzymując dziecko, mamy wciąż w głowie, że ono kiedyś musi odejść. Dla jego dobra.

W za ciasnych butach

Miesiąc po przyjściu dwojga pierwszych dzieci, do domu w Dobrej trafiła Amelka - była starsza, miała cztery latka.

Rodzice alkoholicy. Ojciec czasami przyjeżdża do córki. Matka w ogóle się nią nie interesuje. Zabrano ją im, kiedy leżeli pijani w sztok na dworcu kolejowym.

Amelka do dziś jest skryta i bardzo nerwowa (wyrywa sobie włosy z głowy). Wciąż nie można jej o nic poprosić. Kiedy otrzymuje jakieś polecenie, włącza się jej NIE. Zacina się. I już nie zrobi nic. Trzeba odczekać, aż jej przejdzie.

W marcu przyszła trzyletnia Julia.

- Ta od razu była uśmiechnięta. Z tym że w ogóle się nie odzywała. Na szczęście dziś już trochę zaczyna się przełamywać - opisuje pani Basia.

Przywieźli ją z ogródków działkowych, bo tam mieszkała. Ojciec trafił do więzienia, więc została z jego konkubiną, która nie jest jej opiekunem prawnym.

- Widok był straszny. Skrajnie zaniedbana. W butach o kilka numerów za ciasnych. Brudna. Przesiąknięta dymem papierosowym. Już na widok wody wpadała w histerię. Podejrzewam, że była myta zimną wodą i, niestety, bita. Do dzisiaj mamy problem z umyciem jej głowy.

27 lipca przyszła najmłodsza, Lena. Ma roczek. Rodzice alkoholicy, ale matka walczy z nałogiem w ośrodku i bardzo chce odzyskać córeczkę. Ma z nią dobry kontakt. Stara się. Przyjeżdża.

- Trochę mi jej szkoda. Pogubiła się, bo nie ma od nikogo wsparcia - jest sama. Ale ma duże szanse na to, że dziecko do niej wróci. Poszła do pracy. Ma mieszkanie - nie traci nadziei na powrót Leny do biologicznej matki pani Basia.

Miłość z wielką ostrożnością

Rozmawiamy, siedząc przy wielkim stole w dużym pokoju. Dzieci, zainteresowane gościem, nie chciały już wyjść na dwór. Bawią się przy nas. Musimy więc je przekrzykiwać, bo z minuty na minutę zabawa się rozkręca: „kąpią” się w baseniku wypełnionym kolorowymi piłeczkami. Śmieją się, coraz głośniej do siebie mówią. Tylko Lena cały czas spaceruje w chodziku wokół stołu.

- Jeszcze do niedawna nie miała siły tak skakać - zauważa pani Barbara.

Kobieta tłumaczy, że są rozbrykane, bo właśnie wrócili z wakacji. Byli w Lublinie, Warszawie, odwiedzili rodzinę i poszli do ZOO.

W Dobrej starsze dziewczynki mają swój pokój, a maleństwo śpi w sypialni cioci i wujka. Teraz ich życie wygląda inaczej niż w rodzinnym domu. Ich rodzice pili, bili, cięli się i zażywali narkotyki. Antoś jeszcze długo, widząc coca-colę, mówił „alkohol”.

- A jak wychodzę do sklepu, pytają, czy wrócę. Czy je kocham? Nie tak jak swoje. Wiem, że przeszły gehennę. Kocham je więc z... większą ostrożnością.

Ala ma szansę na rodzinę adopcyjną - sprawy w sądzie już się zakończyły. Sprawy Anieli również powoli zmierzają ku końcowi. Sytuacja Julii jest, niestety, dość skomplikowana. Ona pozostanie w Dobrej na dłużej. Na zawsze?

Leszek Wójcik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.