Ja mam mikrofon, publiczność ma władzę. Kulisy pracy konferansjera imprez sportowych

Czytaj dalej
Fot. Paweł Bejnarowicz
Krzysztof Marczyk

Ja mam mikrofon, publiczność ma władzę. Kulisy pracy konferansjera imprez sportowych

Krzysztof Marczyk

Damian Zydel, spiker i pracownik hali widowiskowo-sportowej w Koszalinie, opowiada nam o kulisach profesji konferansjera imprez sportowych.

Jak się trafia do prowadzenia tak dużej imprezy sportowej o globalnym zasięgu, jak mistrzostwa świata w piłce ręcznej mężczyzn, które odbywały się w Polsce i Szwecji w styczniu tego roku?

To był proces, który rozpoczął się kilka lat wcześniej. Wpłynęła na to moja codzienna praca w koszalińskiej hali widowiskowo-sportowej, gdzie w ostatnich kilkunastu latach odbywały się wielkie imprezy, w tym mecze reprezentacji piłki ręcznej kobiet. Związki sportowe zgadzały się, by spotkania prowadził lokalny spiker. Po jednym z takich meczów działacze z Warszawy spytali, czy nie chciałbym prowadzić imprez poza Koszalinem. Zgodziłem się od razu, ale jednocześnie nie wiedziałem, czy kiedykolwiek ten kontakt nastąpi.

Ale nastąpił

Tak, w czasach covidowych, w 2020 roku. Wtedy to Związek Piłki Ręcznej w Polsce spytał, czy chciałbym prowadzić mecze, które organizowano bez udziału publiczności, ale tak czy owak trzeba było je oprawiać i obsługiwać, jakby widownia była pełna, bo takie były wymogi międzynarodowych federacji sportowych. Zgodziłem się. Prowadziłem mecze przy pustych trybunach we Wrocławiu czy Opolu. Na szczęście obostrzenia minęły. Ale pojawiły się wątpliwości.

Jakie?

Czy jestem na tyle dobry, że gdy do obiektów sportowych wrócą kibice, to dam radę. Bo na mecze „covidowe” jeździłem sam. Po powrocie do normalności wróciły stare zasady, czyli wyjazdy z trzyosobową grupą. Są to dwa głosy (spiker i tzw. MC), które dzielą się zadaniami. Ktoś się skupia na kwestiach sportowych, ktoś na zabawie z kibicami. Trzecią osobą jest DJ, który wszystko to oprawia muzycznie. Cały czas podczas rozmów z działaczami związkowymi przewijał się temat mistrzostw świata, ale wydawało mi się to bardzo odległe. Wiedziałem jedno - to największa impreza w historii polskiej piłki ręcznej i fajnie byłoby w niej uczestniczyć. Miałem jednak obawy, czy podołam, bo np. spikerzy na imprezach siatkarskich czy na skokach narciarskich podnieśli poprzeczkę niezwykle wysoko. Ale w końcu uświadomiłem sobie, że przecież ci ludzie też od czegoś zaczynali. Już w 2022 roku miałem okazję prowadzić mecz męskiej reprezentacji w katowickim Spodku, przy udziale siedmiu tysięcy ludzi. Po tym spotkaniu usłyszeliśmy, także od zawodników, wiele pozytywnych opinii. Usiedliśmy więc z DJ-em Maciejem Turowskim i powiedzieliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by na tych mistrzostwach świata być.

To jednak nie była formalność

Nie. Przede wszystkim zorganizowano konkurs na obsługę muzyczno-słowną wydarzenia. Związek nie wybierał prowadzących uznaniowo czy za zasługi, ale postawił na otwartość. Chętni mieli wystartować w konkursie na spikerów i DJ-ów. Trzeba było stworzyć tercet, w skład którego wszedł wspomniany Maciej Turowski z Bydgoszczy, Paweł Gołębski z Wrocławia i ja. Złożyliśmy ofertę na prowadzenie meczów w Spodku, na tym najbardziej nam zależało. I tak się stało. Obsłużyliśmy w tej hali łącznie ponad 20 spotkań mistrzostw świata, więc nie tylko mecze Polaków. To coś niesamowitego uczestniczyć w takim wydarzeniu.

Były jakieś szkolenia przed meczami?

Naturalnie, mnóstwo. Odbywaliśmy wiele spotkań z producentami ze Szwecji, odpowiedzialnymi za transmisje telewizyjne. To oni, jako współgospodarz imprezy, odpowiadali za oprawę widowiska. Mieliśmy zajęcia, rozmowy, jak reagować w danych sytuacjach. Nic nie zostało zostawione przypadkowi, byliśmy gotowi na każdą ewentualność. Każdy dzień meczowy rozpoczynał się od odprawy. Wypełnienie każdego time-outu, przerwy, było zaplanowane. Wiadomo było na przykład, że nie zaprosimy polskich kibiców do tańca, gdy nasza reprezentacja przegrywa dziesięcioma bramkami. O wszystkim muszą też wiedzieć operatorzy kamer. Przygotowanie oprawy meczowej na mistrzostwach świata to zupełnie nowe doświadczenie.

Jakie cechy trzeba mieć, by być dobrym spikerem?

Przede wszystkim trzeba być pewnym siebie. I elastycznym. Przecież na meczach są nie tylko Polacy. I trzeba to wypośrodkować, więc musieliśmy używać języka angielskiego, czyli międzynarodowego. Chodziło o to, by każdy czuł się jak u siebie. Wracając do cech spikera, no cóż - donośny głos ma znaczenie. Odziedziczyłem go po dziadku. Nie można bać się wyzwań. Na tydzień przed mistrzostwami dopadło mnie jednak coś, z czym wcześniej się nie spotykałem przed imprezami, czyli nerwy, stres. Czy podołam wyzwaniu. Dostawałem 10 maili dziennie z wymaganiami, z opisami. Z tabelką, że cztery minuty przed rozpoczęciem meczu muszą się zacząć hymny narodowe. Tu nie może być ani sekundy w tę czy w tamtą, bo inaczej następnego dnia może nas nie być. To jest bardzo rygorystycznie przestrzegane. Jest transmisja na konkretną godzinę. Sygnał idzie na cały świat. Stres więc był, ale minął całkowicie w dzień meczu otwarcia, kiedy wziąłem mikrofon i powiedziałem pierwsze słowo.

Na imprezach sportowych spikerzy nie zawsze są obiektywni. Drużyny są dwie, przyszli kibice z obu stron. I nagle słyszą, że jedna ekipa jest faworyzowana. Czy faktycznie tak to powinno wyglądać?

Każdy sport ma swoją specyfikę, także jeśli chodzi o spikerkę. Na przykład w piłce nożnej spiker to najczęściej osoba informująca o zmianach, składach, kartkach, strzelcach goli. Z drugiej strony widzimy siatkówkę, gdzie spikerzy podczas meczów motywują polskich kibiców, w ogóle nie zakładają, że muszą być obiektywni. Nakręcają reprezentację Polski i tyle. W piłce ręcznej postanowiliśmy znaleźć złoty środek. Podczas meczów reprezentacji Polski bawiliśmy się i w naszym języku, i w języku angielskim z kibicami z różnych krajów. Traktowaliśmy wszystkich równo, ale nie ukrywam, że naszych kibiców i reprezentację nakręcaliśmy pod względem oprawy muzycznej trochę bardziej poprzez sample i perkusję elektroniczną. Do tego było inne akcentowanie po zdobyciu bramki. Bo za tym szły tłumy polskich kibiców na trybunach. Ale komunikaty meczowe podawaliśmy jednakowo dla wszystkich. I dzięki temu w żaden sposób nie naginaliśmy zasad.

Kogo woli publiczność? Gawędziarza sypiącego ciekawostkami czy minimalistę, który rzuci kilka suchych konkretów, nie odwracając uwagi od widowiska? Jak szukać w tym równowagi?

Trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy dodatkiem do widowiska. Spiker nie może być głównym bohaterem danego wydarzenia. Nie możemy skupiać uwagi na sobie, tylko na bohaterach, czyli zawodnikach, uczestnikach imprezy, a więc także kibicach. To oni mają czuć się dobrze. My odpowiadamy za stworzenie klimatu. Ludzie szybko by zweryfikowali, że spiker, osoby odpowiadające za oprawę, gwiazdorzą. Przecież dźwięk szurających butów, piłki wpadającej do siatki jest czymś niepowtarzalnym, nie zagłuszajmy tego. Dajmy szansę wybrzmieć wydarzeniu wtedy, kiedy trzeba. Przekazujmy komunikaty, a kiedy jest time-out, pozwalamy sobie na więcej.

Największa trudność dla spikera?

Na pewno odczytywanie nazwisk zawodników irańskich to wyzwanie. Wymowę konsultowałem na kilka godzin przed meczem z kierownikiem drużyny, który wyjaśniał, jak należy je czytać, bo nie zawsze jest to oczywiste. A nasza praca podlegała ciągłej, natychmiastowej ocenie. Błędy od razu lecą w eter. Do tego dbanie o gardło, a przy takiej intensywności spotkań to była rzecz, na którą trzeba było szczególnie zwracać uwagę, szczególnie po meczach Polaków. W pewnym momencie, już po końcowej syrenie, myślałem tylko o tym, by położyć się spać. W hali, w zależności od liczby prowadzonych meczów (dwa lub trzy dziennie) spędzaliśmy od siedmiu do dziewięciu godzin. Na pełnej koncentracji, mówiąc lub krzycząc w zasadzie non stop. Ale znam swój organizm, więc wystrzegałem się lodowatych napojów. Największy wróg spikera to chyba słabe nagłośnienie obiektu oraz trąbki, wuwuzele. Te rzeczy utrudniają pracę. Inna trudność to dynamika samych meczów. Piłka ręczna ma to do siebie, że czasem jedno i drugie trafienie dzielą sekundy. Trzeba szybko reagować, podając strzelca. Nie jest łatwo nadążyć.

Ale nadążaliście

Kiedy nasza praca miała zbliżać się do końca, spytano nas, czy nie chcemy prowadzić meczów ćwierćfinałowych w Ergo Arenie w Gdańsku. I to chyba jest odpowiedź na pytanie, czy się sprawdziliśmy. Mistrzostwa świata zapoczątkowały wielką przygodę, ale na tym nie koniec, przede mną wiele wyzwań, jednak trzeba trenować, być na bieżąco. Nie można wypaść z obiegu.

No więc co dalej? Prowadzeniem meczów takiej rangi zawiesiłeś sobie poprzeczkę bardzo wysoko.

Każdego dnia wstawałem dumny. Wchodziłem do katowickiego Spodka czy później do Ergo Areny z podniesioną głową. Dla mnie spikerka to jednak praca dodatkowa. Pasja, okazja do wyzwolenia dodatkowej adrenaliny. Sposób na zabawę, bo tak lubię spędzać czas, pracować z mikrofonem. Przy okazji mistrzostw świata mogłem też zarobić jakieś pieniądze, ale to był aspekt drugorzędny. Po tym wydarzeniu myślę, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, bo co może być większego od mistrzostw świata? Dlatego teraz każde kolejne wydarzenie będzie osobnym wyzwaniem. Każdy mecz trzeba traktować tak samo - jakby był ostatnim, z pełnym zaangażowaniem i koncentracją. Teraz w ogóle jest fajnie, bo telefon dzwoni coraz częściej, są różne propozycje z Polski. Marzenia są po to, by je spełniać. Nie czekajmy, aż spełnią się same.

Krzysztof Marczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.