Jak zadarłem z kowbojami

Czytaj dalej
Marcin Łada

Jak zadarłem z kowbojami

Marcin Łada

Zawsze byłem raczej Indianinem niż kowbojem. Na balach karnawałowych - już w podstawówce - wolałem pióra i siekierki, a nie giwery czy kapelusze.

W czasach studenckich miałem za to całkiem długie włosy i nawet szeryf Zbigniew Majewski wołał do mnie podczas zajęć z jazdy konnej: „Ej, Winnetou!”. Moje pokolenie jeszcze wiedziało kto to był, więc się nie obrażałem. Ogólnie miałem z kowbojami raczej spokój. Żywiliśmy do siebie coś w rodzaju życzliwej obojętności. Do czasu.

Kapitanowi reprezentacji Szwecji piłkarzy ręcznych Tobiasowi Karlssonowi przypisano stwierdzenie, że występy cheerleaderek w przerwach spotkań mistrzostw Europy w Polsce są „uprzedmiotowieniem” kobiet. Na forach internetowych zawrzało. Nie będę wspominał, co wyczytałem, ale momentami wstyd mi było za rodaków. Autentycznie. Sam nieopatrznie też wdałem się w polemikę w grupie speców od marketingu sportowego. Pozwoliłem sobie, o ja durny, nie zgodzić się z opinią większości i wypaliłem, że panie w skąpych lub przesadnie obcisłych strojach nie są tym, co mi potrzebne w trakcie widowiska sportowego. Wyraziłem też troskę o coraz liczniejsze na trybunach panie i dzieci. Co dla nich? Podparłem się przy tym wszystkim przykładami ze stadionów żużlowych, gdzie podprowadzające są w przeważającej większości przypadków stylizowane bardzo agresywnie i dość jednoznacznie podkreślają swe mniejsze lub większe walory.

Wtedy wkroczył on. Nieznany mi bliżej uczestnik forum strzelił do mnie linkiem grupy cheerleaderek drużyny futbolu amerykańskiego Dallas Cowboys. Wyświetlił wspaniały przykład „zagospodarowania” grupy młodych kobiet, ale zupełnie nieadekwatny. Amerykański sport wciąż wiele różni od naszego. Niestety, jak myślałem tak odpisałem i zaczęła się wymiana ognia. Nie trzeba być magistrem historii, by wiedzieć, że Indianie polegli w konfrontacji z kowbojami...

Choć usiłowałem się dowiedzieć, w którym polskim klubie takie kobiece zespoły są czymś więcej niż tylko grupą baletową nie doczekałem się odpowiedzi. Za argument posłużyły za to oświadczenia zawodowych grup cheerleaderek z Gdyni i Wrocławia. Dziewczyny - co oczywiste, bo mają z tego kasę - powiedziały, że jest bosko. Od adwersarza dowiedziałem się za to, że mam ograniczone horyzonty, zdolności poznawcze, gdzieś na poziomie pantofelka i mam nie nawoływać do „opuszczenia jaskimi”, bo sam w niej tkwię. Odpisałem złośliwie i zamilkłem skazując się na wyniszczenie przez wódkę i choroby przywleczone przez blade twarze. Cóż, mądry głupiemu ustępuje i takie tam.

Myślałem o jakieś błyskotliwej puencie, a przypomniał mi się... niech będzie, że hotel w Radomiu. Przyciśnięty zmęczeniem wylądowałem dawno temu z przyszłą żoną w jakimś oświetlonym domku przy drodze. Wziąłem pokój z telewizorem, ale telewizora nigdzie nie było. Mówię do gościa w berecie, że nie ma gwarantowanego standardu, a on mi na to bez mrugnięcia: - Jak masz pan babę to po co jeszcze telewizor?
No właśnie! Ileż mądrości było w tej pooranej wiekiem twarzy woźnego z zapyziałego radomskiego przytuliska. Jak idę na mecz to po co mi jeszcze baby?

Marcin Łada

Jestem dziennikarzem sportowym i koncentruję się głównie na sportach motorowych. W redakcji „GL” odpowiadam za żużel, ale nie tylko. W sferze moich zainteresowań są także: futbol, koszykówka, pięciobój czy tenis stołowy. Chętnie piszę o sporcie amatorskim.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.