Jeśli Sąd Najwyższy oddali mój protest wyborczy, złożę skargę do Trybunału Praw Człowieka - zapowiada toruński prawnik

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Czachorowski
Dorota Witt

Jeśli Sąd Najwyższy oddali mój protest wyborczy, złożę skargę do Trybunału Praw Człowieka - zapowiada toruński prawnik

Dorota Witt

Rozmowa z Tomaszem Łukomskim, prawnikiem z Torunia, który przeprowadził akcję obywatelską - przygotował wzór protestu wyborczego, z którego użytek mógł zrobić każdy, kto uważa, ze wybory prezydenckie były nieuczciwe i popiera treść protestu.

Napisał pan protest wyborczy, nie tylko po to, by samemu go złożyć, ale i po to, by wszyscy, którzy zgadzają się z pana argumentami, złożyli taki sam w swoim imieniu. Dlaczego w sprawie rozstrzygniętych już wyborów prezydenckich należy protestować?

Dlatego, że były niedemokratyczne, po prostu nieuczciwe.

Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE nie ma większych zastrzeżeń co do technicznej strony ich przeprowadzenia…

Tak, OBWE od strony technicznej ocenia sam przebieg głosowania raczej pozytywnie, ale opinia wydana na podstawie wniosków obserwatorów wskazuje na nieprawidłowości w przebiegu kampanii. Właśnie na tym skupiłem się w swoim proteście przeciwko wyborowi Prezydenta Rzeczypospolitej: w wyborach, a zwłaszcza w kampanii, nie przestrzegano zasad zapisanych w Konstytucji i w Kodeksie wyborczym. Wielokrotnie, na różnych płaszczyznach, łamano zasadę równości wyborów, która obejmuje nie tylko taką samą moc każdego głosu, ale też równe szanse kandydatów na wszystkich etapach procesu wyborczego, w tym w zakresie prowadzenia i finansowania kampanii wyborczej. Kodeks wyborczy w wielu miejscach precyzuje zasadę równości, np. kiedy mowa jest o limicie wydatków, jakie komitety wyborcze mogą ponieść na przeprowadzenie kampanii. I tu dochodzimy do konkretnych zarzutów. Jeden z kandydatów na prezydenta dysponował kwotą, którą określa kodeks, a drugi miał do dyspozycji ogromne środki i to pochodzące ze Skarbu Państwa. Kolejnym istotnym naruszeniem prawa był udział w kampanii Andrzeja Dudy niemal całego rządu i wielu instytucji państwowych. Kodeks wyborczy stanowi jasno: kampanię wyborczą prowadzą na zasadzie wyłączności tylko komitety wyborcze. Jak było – widzieliśmy. Wystarczy wspomnieć zaangażowanie w kampanię premiera Morawieckiego. Między pierwszą a drugą tura wyborów odwiedzał samorządy, głównie w Polsce południowo-wschodniej: Podkarpacie, Lubelszczyznę, choć nie tylko. Hojnie rozdawał czeki samorządowcom (inna sprawa, że to czeki bez pokrycia, bo nie mamy przepisów, które regulowałyby pomoc państwa w takim wymiarze, w jakim obiecywał premier). Jasne było, że w zamian za te pieniądze szef rządu domaga się od członków samorządu głosowania na Andrzeja Dudę. To już nie tylko sprzeczne z Kodeksem wyborczym, to łamanie przepisów kodeksu karnego. Można to uznać za zwykłe kupowanie głosów.

A kiedy pięć lat temu o reelekcję ubiegał się Bronisław Komorowski i też miał do dyspozycji zaplecze polityczne partii, z której pochodził, rząd PO, nie dochodziło do takich sytuacji?

Dochodziło. Ale teraz skala jest bez porównania większa.

Media publiczne w tej kampanii też działały niezgodnie z Kodeksem wyborczym?

Media publiczne mają obowiązek zapewnienia kandydatom równego dostępu do czasu antenowego, a Kodeks wyborczy określa limit emitowanych w nich audycji wyborczych, czyli mówiąc wprost – reklam przygotowanych przez komitety kandydatów, pokazujących ich w korzystnym świetle. I znowu: jeden z kandydatów mógł się prezentować widzom tylko w granicach tego limitu, a drugi znacznie szerzej, bo oprócz audycji opracowanych przez komitet wyborczy Andrzeja Dudy, TVP wyemitowała dziesiątki, jeśli nie setki godzin własnych informacji bezkrytycznie promujących urzędującego prezydenta, a jednocześnie niemal tyle samo materiałów krytycznych (żeby nie powiedzieć: szkalujących) kandydata Rafała Trzaskowskiego.

Te materiały osiągnęły największy poziom absurdu w czasie trwania ciszy wyborczej…

Łamanie ciszy wyborczej to kolejny problem. Jeszcze wyraźniejszy – debata przed pierwszą turą wyborów. Chyba dla każdego widza było oczywiste, że podejmowana przez dziennikarzy TVP tematyka nie dotyczyła żadnego z istotnych problemów kraju. Mamy epidemię, załamanie gospodarcze, rosnące bezrobocie. Tymczasem o co padają pytania podczas debaty w publicznej telewizji? O jakże ważną w kontekście wyborów prezydenckich pierwszą komunię świętą (z całym szacunkiem dla praktykujących katolików). Rola mediów publicznych sprowadzała się do wypromowania Andrzeja Dudy i maksymalnego zdyskredytowania Rafała Trzaskowskiego. W złożonym proteście wyborczym zawarłem wiele wniosków dowodowych, poprosiłem Sąd Najwyższy o przeanalizowanie wspomnianej debaty i głównych wydań „Wiadomości” wyemitowanych między 15 maja a 10 lipca.

Rola mediów publicznych sprowadzała się do wypromowania Andrzeja Dudy i maksymalnego zdyskredytowania Rafała Trzaskowskiego.

Czy składanie protestów wyborczych może przynieść realny skutek? Szef Klubu PiS, Ryszard Terlecki, uważa że nie. „Niech sobie składają. To bez sensu” - tak odniósł się do informacji, że część wyborców zamierza składać protesty. Zresztą łatwo jest je skwitować stwierdzeniem: opozycja nie godzi się z demokratycznym wyborem prezydenta.

Problem polega na tym, że Sąd Najwyższy, rozpatrując konkretny protest wyborczy, sprawdza, czy jego uznanie znacząco wpłynęłoby na wynik wyborów (a różnica głosów między kandydatami wynosiła ok. 400 tysięcy). Zatem może się zdarzyć, że konkretny protest zostanie uznany za zasadny: sąd stwierdzi nieprawidłowości, bo na przykład składający protest nie otrzymał na czas pakietu do głosowania korespondencyjnego, ale uzna że ten pojedynczy głos nie zmieniłby wyniku wyborów i nie uwzględni protestu. Dlatego ważne było, aby Polacy, którzy dostrzegli nieuczciwość w procesie wyborczym, składali protesty dotyczące milionów głosów i dlatego ja, w tej obywatelskiej akcji udostępniania wzoru protestu wyborczego, skupiłem się na przypadkach łamania Konstytucji i Kodeksu wyborczego. Ich wpływu na wynik – w mojej opinii – nie da się zakwestionować.

Protesty wyborcze zasypały Sąd Najwyższy. Rozmawiamy 20 lipca: rano media donosiły o 3 tysiącach protestów, w południe było ich 6 tysięcy, a będzie więcej, bo spływają jeszcze pocztą. Po wygranej Andrzeja Dudy w 2015 roku sędziowie mieli do rozpatrzenia zaledwie 58 takich protestów. Jakie są możliwe scenariusze tym razem?

Sąd Najwyższy ma 21 dni na rozpatrzenie wszystkich protestów. Termin liczy się od dnia, w którym PKW oficjalnie, publicznie ogłosiła nazwisko wybranego prezydenta, upływa więc 3 sierpnia. W międzyczasie są trzy weekendy (6 dni wolnych od pracy), więc w praktyce sędziowie mają 15 dni roboczych na rozpatrzenie wszystkich złożonych protestów wyborczych. Policzyłem: to 7200 minut pracy na każdego sędziego. Ale przepisy są szczegółowe: każdy protest musi być rozpatrzony przez trzyosobowy skład sędziowski. W tej izbie SN jest tylko 20 sędziów, co daje 6 składów orzekających, które muszą podzielić się pracą. To nie koniec: prawo przewiduje procedurę rozpatrywania protestów wyborczych. Jest dość czasochłonna. Przy rozpatrzeniu każdego protestu skład orzekający musi wydać pisemną opinię zawartą w postanowieniu. Już przy 4400 protestów prace musiałyby być prowadzone w ekspresowym tempie: na rozpatrzenie jednego skład sędziowski miałby 10 minut. To praktycznie nierealne.

A jeśli protestów jest sześć tysięcy, jeden musiałby być rozpatrzony w 7,2 minuty...

Nie wiemy jeszcze, ile tych protestów zostanie odrzuconych z przyczyn formalnych. Z uwagą będę śledził informacje na temat postępów prac Sądu Najwyższego. Przed wyborami specustawą o wyborach prezydenckich skrócono do trzech dni termin składania protestów i do 21 dni termin ich rozpatrzenia. Ale pozostałe zasady Kodeksu wyborczego nie zmieniły się. Obowiązuje przepis jego art. 323 § 3, który mówi, że uczestnikami postępowania w zakresie rozpatrywania protestów są: wnoszący protest, przewodniczący komisji wyborczej (lub zastępca) oraz Prokurator Generalny. Należałoby zapytać rzecznika prasowego tej Izby Sądu Najwyższego, czy te bezwzględnie obowiązujące zasady są zachowane. Niezależni dziennikarze muszą domagać się takich informacji.

Zapłacimy o wiele większą cenę, jeśli nie przestaniemy biernie przyglądać się temu, jak łamane są podstawowe zasady demokracji w Polsce.

Co, jeśli Sąd Najwyższy nie zdąży rozpatrzeć protestów?

Nie jestem konstytucjonalistą, ale powołam się na stanowisko ekspertów w tej dziedzinie i opinię byłego przewodniczącego PKW, sędziego Wojciecha Hermelińskiego – w takiej sytuacji wybory trzeba będzie powtórzyć. Dla każdego prawnika to oczywiste, że proces wyborczy był nieuczciwy, niezgodny z zapisami Konstytucji i Kodeksu wyborczego.

Tylko co powiedzieliby na to Polacy? Ja powiem: jesteśmy zmęczeni ostrą kampanią, a poza tym za te wybory zapłaciliśmy już przecież dwa razy…

Zapłacimy o wiele większą cenę, jeśli nie przestaniemy biernie przyglądać się temu, jak łamane są podstawowe zasady demokracji w Polsce.

A co jeśli spełni się inny scenariusz, jeśli Sąd Najwyższy uzna wszystkie te protesty za bezzasadne?

Wtedy krajowa droga prawna zostanie wyczerpana. Moim zdaniem, otworzy to drogę do dochodzenia sprawiedliwości w Strasburgu. Jeśli SN oddali mój protest, złożę skargę w sprawie niekonstytucyjnych wyborów do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.