Marcin Kędzierski

Kroniki zwykłego człowieka. Polska szkoła nad przepaścią

Kroniki zwykłego człowieka. Polska szkoła nad przepaścią
Marcin Kędzierski

Co prawda stan wyjątkowy obowiązuje tylko na ścianie wschodniej, ale równie dobrze można tym terminem określić sytuację w ochronie zdrowia i oświacie. W ochronie zdrowia stan wyjątkowy jest zresztą zjawiskiem permanentnym, ale ponieważ białe miasteczko pod Kancelarią Premiera pewnie jeszcze trochę postoi, dziś chciałbym skupić się na zapaści edukacji publicznej w Polsce.

Od dawna wskazuję, że wielkimi krokami zbliża się katastrofa w oświacie. Powodów jest mnóstwo, ale jeden problem jest szczególnie palący - brak nauczycieli. Z wielu stron docierają sygnały, że kończy się wrzesień, a w szkołach nie odbywają się lekcje z powodu braku fizyków, chemików czy matematyków. Statystyki są nieubłagane - średni wiek nauczyciela zbliża się do pięćdziesiątki, a absolwenci uczelni pedagogicznych nawet jeśli trafiają do szkoły, to za chwilę z niej uciekają. Trudno się im zresztą dziwić - w obliczu niskiego bezrobocia i de facto zamrożonych od dawna pensji nauczycielskich każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, czmycha ze szkoły do biznesu lub do prywatnej szkoły, w której nie obowiązują widełki wynagrodzeń.

Tym bardziej, że za sprawą 500+ co bardziej świadomi rodzice przenoszą swoje pociechy do placówek niepublicznych. Można założyć, że dziś już nawet co ósmy uczeń uczęszcza do niepublicznej szkoły. Ktoś musi ich tam uczyć, a to z kolei oznacza, że z systemu odpływa coraz większa liczba lepszych nauczycieli. Niestety ostatnie zmiany w nadzorze pedagogicznym, wprowadzone przez ministerstwo, prawdopodobnie jedynie ten exodus wzmocnią.

Skoro jednak wiemy, że z edukacją publiczną jest tak źle, dlaczego rząd nie podniesie istotnie nauczycielskich płac? Proste pytanie, na które jest prosta odpowiedź - bo już dziś wydajemy na nauczycielskie pensje ze 40 mld PLN z budżetu i kilkanaście miliardów z kasy samorządów. Trzeba sobie powiedzieć wprost - nie jesteśmy w stanie finansowo utrzymać systemu, w którym za sprawą sprzeciwu związków nauczycielskich nie ma możliwości różnicowania wynagrodzeń, a jednocześnie zwalniania osób, które kompletnie nie nadają się do zawodu.

Jednak już dziś moglibyśmy płacić nauczycielom dwa razy więcej, pod warunkiem, że byłoby ich 250 tysięcy mniej. „Szaleństwo, brakuje nauczycieli, a chcesz ich jeszcze zwalniać”? Obecnie na jednego nauczyciela przypada 9 uczniów. Poradziłby sobie z grupą 15 osób, ale wymagałoby to odejścia od modelu klasowo-lekcyjnego. W nowym modelu nauczyciel byłby bardziej przewodnikiem, który towarzyszy uczniom w procesie edukacji. Jasne, wymagałoby to od niego innych kompetencji, bo sam proces edukacji musiałby wyglądać zupełnie inaczej. Jestem jednak przekonany, że najlepsi nauczyciele już dziś poradziliby sobie z takim wyzwaniem, zwłaszcza gdyby dostali pensję w wysokości 10 tys. PLN.

Zgoda, to jest szaleństwo i rewolucja. Jednak im szybciej ją przeprowadzimy, tym mniejsze poniesiemy koszty. Zresztą obecny model, w którym uczniowie spędzają prawie 40 godz. w szkole, a i tak są w stanie „przerobić” jedynie połowę podstawy programowej, i kolejne 20 godz. muszą poświęcić w domu, jest szaleństwem, które będzie mieć dramatyczne skutki dla społeczeństwa. Co więcej, bez wprowadzenia radykalnych zmian (nie takich jak likwidacja gimnazjów) system publicznej edukacji za chwilę rozsypie się jak domek z kart.

Jesteśmy na to gotowi?

Marcin Kędzierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.