Kroniki zwykłego człowieka. Zespół stresu pourazowego

Czytaj dalej
Marcin Kędzierski

Kroniki zwykłego człowieka. Zespół stresu pourazowego

Marcin Kędzierski

Mija właśnie 21 miesiąc pandemii. Czwarta fala doszła do szczytu, ale niespecjalnie chce z niego zejść. Mamy zapowiedź nowych restrykcji. Na horyzoncie pojawił się wariant Omikron, o którym co prawda wciąż niewiele wiemy, ale wystarczająco dużo, aby wzbudzić konsternację decydentów politycznych i zwykłych ludzi. Można powiedzieć, że doświadczamy kolejnej fali strachu.

Boją się lekarze i cały personel medyczny, który jest na skraju fizycznego i psychicznego wyczerpania. Trudno ignorować ten pierwszy wymiar, ale w jego przypadku do regeneracji wystarczy kilkanaście dni. Znaczniej gorzej sytuacja wygląda w przypadku wypalenia psychicznego. Doświadczenia towarzyszenia ludziom umierającym przez uduszenie się, a potem pakowania kilku worków z ciałami dziennie, o czym opowiadają pielęgniarki czy salowe, muszą pozostawić ślad w ich psychice. Zresztą dotyczy to także lekarzy, którzy mieli ratować życie pacjentów, a często bezradnie muszą przyglądać się kolejnym zgonom. Wiadomo ‒ ludzie różnie radzą sobie z takimi doświadczeniami, ale trudno uciec od skojarzeń frontowych, gdzie śmierć staje się codziennością.

Skoro zaś takie skojarzenia się pojawiają, to musimy wziąć pod uwagę. że w przypadku wielu lekarzy czy pielęgniarek będziemy mieć do czynienia z wystąpieniem tzw. zespołu stresu pourazowego (PTSD), którego objawami są m.in. napięcia lękowe, uczucie wyczerpania, poczucie bezradności, doświadczanie nawracających, wspomnień traumatycznego wydarzenia czy wreszcie unikanie sytuacji kojarzących się z doznaną traumą. Zresztą objawy te widać już w danych – według raportu z badań przeprowadzonych przez Centrum Polityk Publicznych UEK aż 12% pracowników ochrony zdrowia chce odejść z pracy po zakończeniu czwartej fali, zaś kolejne 12% myśli o emigracji.

PTSD to jednak nie tylko problem lekarzy. Także w środowisku nauczycielskim widać narastające wyczerpanie pandemią. Informacja o wprowadzeniu w całym kraju edukacji zdalnej od 20 grudnia wprowadziła prawdziwy popłoch w szkołach, głównie dlatego, że nikt nie wie, jak długo taki stan realnie potrwa. Podejrzewam, że w wielu szkołach najbliższe dni będą naznaczone kompulsywną organizacją sprawdzianów i kartkówek, żeby wystawić jeszcze jakiekolwiek oceny przed zamknięciem.

Niestety nie można nie wspomnieć, że doświadczenie zmęczenia, a nieraz i chęci ucieczki ze szkoły, wzmacniają także działania ministra Przemysława Czarnka, który wprowadza kolejne przepisy ograniczające autonomię nauczycieli. Nie trzeba być psychologiem, żeby dostrzec, że wzmacnianie systemu nadzoru i kontroli w takich okolicznościach jedynie zwiększy ryzyko wystąpienia PTSD.

Efekt jest taki, że zarówno w szpitalach, jak i w szkołach (ale także urzędach), możemy już niedługo być świadkami zauważalnego exodusu pracowników. Tym bardziej, że mimo rosnącej inflacji rząd zapowiada zamrożenie wynagrodzeń budżetówki na kolejny rok. Kolejny, bo poza ogólnokrajowymi podwyżkami z 2013 i 2019 roku pensje w budżetówce stoją i tracą coraz więcej do systematycznie rosnących wynagrodzeń w sektorze prywatnym. A na dodatek w ramach Tarczy Antyinflacyjnej premier zapowiada … oszczędności w administracji publicznej.

Choć w sumie w świetle wspomnianego exodusu te oszczędności pojawią się same. Nie wiem tylko, czy wszyscy tego chcemy.

Marcin Kędzierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.