Ks. Puzewicz: Tylko ludzie, którzy mają nadzieję są w stanie mocno iść ku przyszłości

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Polska Press
Dorota Kowalska

Ks. Puzewicz: Tylko ludzie, którzy mają nadzieję są w stanie mocno iść ku przyszłości

Dorota Kowalska

W tym roku przy stole wigilijnym będziemy sobie życzyć pokoju, bo nagle zauważyliśmy, że pokój jest zagrożony i mimo że bomby wybuchają w Ukrainie, to przecież nie wiadomo, czy to koniec. Więc zrozumieliśmy na pewno znaczenie pokoju i pewnie życzeń zawierających pokój będzie dużo. Myślę też, że bardzo potrzebna nam jest nadzieja i zaufanie do przyszłości. Ono zostało w tej chwili mocno nadszarpnięte – mówi ksiądz Mieczysław Puzewicz.

Z kim ksiądz usiądzie do wigilijnego stołu?
W tym roku w dosyć zróżnicowanym towarzystwie, choć nie jest to dla mnie coś wyjątkowego. Będą to głównie osoby ubogie, ale także i te, które są w kryzysie bezdomności, czy wychodzą z bezdomności. Będzie trochę uchodźców, nie tylko tych z Ukrainy, ale i tacy, których gościmy przez nasze organizacje od dawna. Będą też osoby, które akurat teraz próbują wracać do społeczeństwa po pobycie w zakładach karnych, czyli byli więźniowie i oczywiście wolontariusze.

Na stole pojawi się pusty talerz dla zbłąkanego wędrowcy?
Uważam, że w tym roku mamy taką sytuację, kiedy wszystkie wolne miejsca przez tradycję ustanowione jako pewien symbol, powinny zostać zajęte przez Ukraińców. To byłoby dosyć obłudne, gdybyśmy stawiali ten wolny talerzyk i nie zaprosili kogoś, kto rzeczywiście chętnie usiadłby z nami do wigilii. Oczywiście, możemy postawić dodatkowy, pusty talerz, bo taką mamy tradycję, ale mamy też tradycję goszczenia ludzi, którzy do nas przybywają. Wydaje mi się, że wigilia jest właściwym momentem, czy właściwym czasem, aby tym osobom pozwolić obok nas usiąść do wieczerzy wigilijnej.

[polecany]24241941[/polecany]

Nie zdziwiła księdza ta otwartość Polaków, ta chęć niesienia pomocy Ukraińcom? Bo, przynajmniej na początku, pokazaliśmy ogromne serce.
Myślę, że mamy to w naszych genach narodowych, jeżeli można mówić, że naród ma swoje geny. Mamy jednak w sobie pewną otwartości, ona się wyraża chociażby w przysłowiu „Gość w dom, Bóg w dom.” Więc mamy chyba zakodowany gdzieś głęboko ten syndrom życzliwości, otwartości i gościnności. Zaskoczyła mnie skala zjawiska i niezwykłe czasami wręcz gesty. Sam byłem ich świadkiem. Na przykład ktoś z moich znajomych w Lublinie, nie mogąc przyjąć do swojego domu kogoś z uchodźców, a mając możliwości finansowe kupił mieszkanie i od razu oddał je do zasiedlenia przez uchodźców z Ukrainy. Więc sama gościnność Polaków mnie nie zaskoczyła. Raczej spodziewałem się takiego przyjęcia, ale skala, liczba osób zaangażowanych w pomoc, które czasami po raz pierwszy w życiu zdecydowały się na jakiś gest - tak. Jesteśmy regionem przygranicznym, więc duża część osób, która chciała przyjąć uchodźców, przejeżdżała przez Lublin oferując, czy to miejsce zamieszkania, czy wożąc różnego rodzaju towary. Tak, wydaje mi się, że zdaliśmy egzamin z gościnności celująco.

Zastanawiam się, bo z jednej strony jesteśmy otwarci, gościnni, a z drugiej - mam wrażenie, że Polacy trochę boją się obcych. Nie widzi tu ksiądz pewnej sprzeczności?
Tak, mamy pewien spadek po nieszczęsnym czasie komunizmu. Trzeba pamiętać, że do roku 1945 mieszkaliśmy w zróżnicowanych społecznościach. Na wschodzie, na Lubelszczyźnie, są jeszcze takie miejscowości jak Włodawa, Wojsławice, gdzie w promieniu stu metrów stoją trzy świątynie: stoi jakaś cerkiew, stoi kościół katolicki, stoi świątynia żydowska. Więc mieliśmy to doświadczenie wielokulturowości, wielu religii, wielu tradycji, które w jednym miejscu współistniały, przenikały się wzajemnie. Po roku 1945 staliśmy się narodem, czy państwem monoetnicznym, mogli tutaj mieszkać tylko Polacy albo ci, którzy bojąc się przesiedleń, jak w przypadku chociażby mniejszości ukraińskiej, na sile się polonizowały. Teraz po roku 1989 sytuacja zaczęła się zmieniać - inspirowaliśmy i weszliśmy do Unii Europejskiej, z tym przyszła też konieczność otwarcia się na obecność innych, obcych. Chyba dopiero się oswajamy z tym, że obok nas są przedstawiciele innych religii, innych kultur. Podejrzewam, że tutaj potrzebna jest mądra pedagogika uczenia, że ten obcy nie jest wcale zagrożeniem, obecność chociażby uchodźców nie jest problemem, to nie jest kryzys, a tak w narracjach tego typu określenia się pojawiają, tylko to jest szansa. Dobitnie się o tym przekonałem.

Proszę opowiedzieć!
Kiedyś w Lublinie spacerowałem z dwoma rodzinami czeczeńskimi. Przechodziliśmy obok domu dziecka. Czeczeni zauważyli, że jest tam dużo dzieci, które biegają po ogródku. Zaczęli wypytywać, co to jest, ponieważ swobodnie mogę posługiwać się językiem rosyjskim, więc wyjaśniłem, że to dom dla porzuconych dzieci. Była w nich konsternacja, zdziwienie. Co się okazało? Otóż, zanim Czeczenią zawładnął Kadyrow, nie było tam ani jednego domu dziecka i ani jednego domu starców. Jeśli ktoś przyjmował sierotę do swojej rodziny, to za tym szło dodatkowe błogosławieństwo Allaha. Tak samo, kiedy przyjmował osobę starszą, samotną. Za tym też szło dodatkowe błogosławieństwo Allaha. Pomyślałem sobie wtedy, jak to jest, że nasza cywilizacja zbudowana na przykazaniu miłości bliźniego wpycha dzieci do swoistego rodzaju gett, jakim są domy dziecka, czy domy starców, czy domy pomocy społecznej, a kultura, która jest oparta na islamie, wymyśliła sposoby asymilacji takich osób, nie wysyłania ich w osobne miejsca, tylko pozostawania w zasięgu oddziaływania rodziny, czy klanu. To jest przykład, oczywiście bardzo jaskrawy, ale myślę, że każde zetknięcie się kultur, religii, czy tradycji powoduje korzystną, owocną dyfuzję, wzajemne przenikanie z jednej kultury do drugiej. Zawsze patrzę na obecność innych jako szansę podjęcia nowych wyzwań. To ostatecznie owocnie procentuje również dla społeczności przyjmującej, ale i dla społeczności przyjmowanej.

[polecany]24238687[/polecany]

Wydaje mi się, że ci nowi, ci obcy mogą nas po prostu wiele nauczyć, prawda?
Tak i myślę, że o ile w czasach II Rzeczypospolitej i wcześniej, w czasach I ta wymiana, to wzajemne oddziaływanie było czymś naturalnym. Teraz dopiero zaczynamy to dostrzegać i to w różnych wymiarach. Chociażby obecność kebabów jako elementu kultury kulinarnej ze Wschodu, która do nas dociera – polubiliśmy ją, jest dla nas czymś oczywistym. Zresztą, jest jeszcze trudny do uchwycenia potencjał psychologiczno-duchowy, który emanuje od ludzi, trudno zmierzyć, ale myślę, że zawsze spotkanie różnych tradycji czy kultur jest naprawdę korzystne dla wszystkich.

Wspomniał ksiądz o owym genie pomagania, z którym być może się rodzimy, myślę, że to jest również kwestia wychowania. Skąd w nas bierze potrzeba pomagania innym?
Mam takie doświadczenie z dzieciństwa - obok nas, domu moich rodziców mieszkała rodzina, w której było siedmiu synów, którzy rodzili się prawie rok po roku. Oni byli znacznie bardziej ubodzy niżeli my i od kiedy miałem trochę siły, moim obowiązkiem było zaniesienie codziennie kanki mleka tej rodzinie. Było to dla mnie coś oczywistego, byłem przekonany, że wszystkie dzieci na świecie coś podobnego robią. Okazało się później, że nie. Więc na pewno, jeżeli w naszej rodzinie są tradycje pomagania innym, my też sami potem pomagamy. Chociaż dla mnie rozstrzygające znaczenie ma także kwestia żywej wiary. Bo jednak, jeżeli traktuję ewangelię serio i jeżeli słyszę, że „byłem głodny, a daliście mi jeść”, to wiem, że organizując kolację dla osób bezdomnych wypełniam to dictum Chrystusa. Wydaje mi się, że w Polsce na pewno nie jesteśmy do końca zewangelizowani, ale jednak bierzemy pod uwagę to przesłanie ewangeliczne. Na pewno ono też kształtuje w nas postawę altruistyczną, wzmacnia polską solidarność.

Myślę sobie, że jesteśmy też trochę egoistami i pomagamy innym także dlatego, aby samemu czuć się lepiej.
Być może, że nagroda przychodzi wraz z darem, że dając poprawiamy sobie samopoczucie, ale nie wiem. Nie prowadziłem na ten temat żadnych badań, ani głębszych rozmyślań. Czy to jest jednak podstawowy czynnik motywacyjny? Nie sądzę. Myślę, że jednak wzrusza nas, jeżeli widzimy czyjąś biedę, czyjeś nieszczęście. Nawet nie musimy wtedy długo myśleć. Opowiadał mi zaprzyjaźniony Czeczen, to był początek tego wieku, że kiedy w sklepie musiał kupić sobie koszulę i o coś pytał sprzedawcę. Jeden z klientów znał język rosyjski, zaczął z nim rozmowę. Kiedy dowiedział się, że jest uchodźcą z Czeczeni powiedział: „Ja cię stąd nie wypuszczę, ty sobie wybierzesz cztery koszule, a ja za nie zapłacę.” Ktoś, kto chciał w ten sposób uhonorować uchodźcę, nie miał czasu na jakąś głębszą refleksję, tylko pomyślał: „Aha, uchodźca.” Wiedział, co się działo wtedy w Czeczeni, jakie były prześladowania. Trzeba pomóc temu człowiekowi, więc pomagam. Myślę, że nagroda w postaci dobrego samopoczucia może jest jakimś elementem motywacji, ale chyba nie pierwszym i najważniejszym.

[polecany]24246319[/polecany]

Kim są teraz Uchodźcy, którzy do nas przybywają? Wiadomo, że ich pierwsza fala to były osoby, które po prostu uciekały przed wojną. Dzisiaj mówi się o tym, że powinniśmy spodziewać się tych, którzy będą uciekali przed zimą, mrozem, brakiem prądu, brakiem ciepła. Kto teraz do nas najczęściej przybywa?
Prowadzę dwie organizacje: Centrum Wolontariatu i Stowarzyszenie Solidarności Globalnej. Mamy w tej chwili kilkanaście domów nadziei, w których gościmy uchodźców. To są uchodźcy, którzy przeszli granicę polsko białoruską, później byli ośrodkach Straży Granicznej, a później szukali możliwości, żeby jakoś dalej prowadzić swoje życie. Więc dzisiaj obejmujemy troską rodziny z Afganistanu, z Iraku, z Erytrei, z Etiopii, trafiają się jeszcze rodziny z Białorusi, które uciekały przed Łukaszenką, w tej chwili wielu uchodźców jest z Ukrainy. Na razie nie widzimy dużego napływu uchodźców powodowanego tymi przyczynami, o których pani wspomniała, czyli mrozem, zimnem i głodem. Jesteśmy jednak przygotowani na to, że być może i tak będzie. Chociaż sądzę, że ci, którzy już chcieli do nas przyjechać, już przyjechali. Poza tym, mam mnóstwo kontaktów ze stroną ukraińską i wiem, że w Ukrainie ludzie powoli przyzwyczajają się do warunków, w których przyszło im żyć. Na przykład wczoraj prowadziłem rozmowę i pytam: „Jak tam z prądem?”, „A wszystko normalnie” – słyszę, pytam: „A jak normalnie?”, „No, mamy prąd przez cztery godziny dziennie” – pada odpowiedź. Okazuje się, że można żyć mając prąd przez cztery godziny dziennie, tylko wtedy trzeba umiejętnie wszystko sobie zaplanować, chociażby pranie. Więc na razie takich, którzy byliby wypędzani przez głód i zimno jeszcze nie obserwujemy.

Rozmawiałam z Ukraińcami, którzy przyjechali do Polski na początku tego konfliktu, oni w zdecydowanej większości chcieli jednak do siebie wrócić. Wracają?
Tak, wracają. Jeżeli tylko zorientowali się, że na terenie, gdzie mieszkali, jest spokojnie, to rzeczywiście wracają. To jest zrozumiałe, dlatego, że w większości to są samotne kobiety z dziećmi. Tam został mąż, ojciec, brat. Czasami trudno sobie poradzić w nowej rzeczywistości bez tego przysłowiowego, mocnego, męskiego ramienia. Ale nie jest to masowy powrót. Znam jednak bardzo wiele rodzin, które zdecydowały się tutaj pozostać. Mamy specjalny program integracyjny, te rodziny po przejściu przez ten program, zdążyły się już nawet usamodzielnić i myślę, że one zostaną tutaj na dłużej, jeśli nie stale.

Jest bardzo wiele badań, z których wynika, że skala biedy, czy ubóstwa w Polsce wcale nie maleje. Ostatnie lata są trochę inne, wiadomo: inflacja, pandemia, wojna w Ukrainie, ale wydawałoby się, że jesteśmy coraz bogatszym krajem, natomiast nie ubywa ludzi żyjących w bardzo skromnych warunkach. Czemu tak się dzieje?
Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że wiele osób nie dało rady na tym ostrym wirażu, jaki wzięliśmy w ostatnich latach mocnego przyspieszenia. Część osób, które znam, bardzo ubogie, one po prostu nie wytrzymały tempa cywilizacji i wypadły, nie dały rady. Nikt się nimi poza tym nie zajmował. W Polsce od lat. 90 ubiegłego wieku skuteczna edukacja ze strony państwa, czy też pomoc - one zasadniczo nie istniała. Trzeba było sobie radzić samemu. Może to będzie banalne przykład, ale chociażby kiedyś w każdej gminie istniała funkcja agroma, takiego doradcy gminnego, który radził, co siać, co sadzić, jak gospodarować na swojej ziemi. Później ta funkcja znikła i każdy musiał sobie radzić sam. Więc wydaje mi się, że to jest jedna z przyczyn - mocne tempo cywilizacji, które wyrzuca z tego wirażu niektóre osoby niedające sobie rady. A druga rzecz to coś, co psychologowie nazywają rosnącą atomizacją. Zamykamy się w swoich własnych światach. To pękanie tkanki rodzinnej, społecznej jest bardzo widoczne. Mamy ośrodek dla byłych więźniów, którzy wychodzą na wolność, oni mogą się jakiś czas u nas zatrzymać. I jeśli kiedyś mieliśmy tam samych starszych panów, to ostatnio najmłodszy miał 19 lat.

[polecany]24242909[/polecany]

Rodzina nie chciała go przyjąć? Nie dali mu szansy?
Tak, kiedyś wychodził taki młody człowiek na wolność i mógł pojechać do jakiegoś wujka, ciotki, babci. Teraz przez tą atomizację ludzie zostawieni są sami sobie. Ten rozpad więzi, czy ich rozluźnienie sprawia, że kłopoty rosną. Jestem głęboko przekonany, że tak naprawdę, żeby rozwiązywać, czy dotykać skutecznie jakiś problemów nie są najważniejsze pieniądze. U nas w tej chwili panuje takie przekonanie, że dosypiemy pieniędzy i rozwiąże się problem służby zdrowia, dosypiemy pieniędzy i rozwiążą się problemy ubogich. Nie. Nie mamy ludzi! Od 20 lat staram się służyć osobom bezdomnym i ich podstawowym problemem nie jest brak dachu nad głową, czy brak jedzenia, ale to są osoby przerażająco samotne. One nie mają żadnych więzi, a jeśli już to takie do wypicia alkoholu. Tu jest problem! Żeby myśleć o przygarnianiu tych ludzi, trzeba osób przygotowanych, które byłyby gotowe do nich wyjść, nawiązać z nimi jakieś relacje i przede wszystkim wyzwalać z tej przerażającej, dogłębnej samotności. Myślę, że potrzebujemy przede wszystkim otwartych, nastawionych życzliwie do innych ludzi, a pieniądze na różne działania zawsze się znajdą.

Skąd się wzięło to zerwanie więzi międzyludzkich, jak ksiądz myśli? Z tego, że skupiamy się na sobie, na swoim życiu, że cały czas gdzieś pędzimy?
Tak, bezwiednie przyjęliśmy model rozwoju cywilizacji z kultury zachodniej, w którym istnieje taka nachalna promocja „ja”, egoizmu. To jest ważne, co dla mnie jest ważne, to jest prawdziwe, co ja uważam za prawdziwe – to nami kieruje. A po drugie - nazwałbym to zwycięstwem modelu „mieć” nad modelem „być” - to co posiadam decyduje o mojej wartości, a nie to jakim jestem. Ten model się niestety upowszechnił, troszeczkę bezwiednie. I tu bym upatrywał głównych przyczyn takiego stanu rzeczy.

Tylko zastanawiam się jak to zmienić? Ma ksiądz jakiś pomysł?
Pokazuję to, co sam robię i zapraszam do tego innych. Nie jestem socjologiem, żeby dobrze nazwać pewne problemy. Prawie co wieczór nalewam zupę osobom bezdomnym i zapraszam inne osoby: „Chodźcie! Pomagajmy razem.” I te osoby nagle odkrywają, że to ma sens, bo po raz pierwszy w życiu bezinteresownie coś robią, a to są nauczyciele akademiccy, pracownicy banków, prezesi dużych firm. Oni nagle odkrywają, że też mogą coś takiego robić. Wierzę, że słowa uczą, a przykłady pociągają. Wydaje mi się, że ważne jest, co my sami sobą pokazujemy. Naturalnie chciałbym, żeby inaczej funkcjonowała forma opieki społecznej, troska o osoby najuboższe, zaniedbane, żeby większy akcent został postawiony na zadania człowieka, zasiłki wszystkiego nie załatwią, ale dużego wpływu na kształtowanie polityki społecznej nie mam.

[polecany]24246239[/polecany]

Okres świąt to taki czas, w którym powinniśmy znaleźć czas na refleksję. O czym powinniśmy pomyśleć przez te święta?
Niektóre tematy narzucają się same. Pewnie to wybrzmi w życzeniach w tym roku, że będziemy sobie życzyć pokoju, bo nagle zauważyliśmy, że pokój jest zagrożony i mimo że bomby wybuchają w Ukrainie, to przecież nie wiadomo, czy to koniec. Więc zrozumieliśmy na pewno znaczenie pokoju i pewnie życzeń zawierających pokój będzie dużo. Myślę też, że bardzo potrzebna nam jest nadzieja i zaufanie do przyszłości. Ono zostało w tej chwili mocno nadszarpnięte. Tylko ludzie, którzy mają nadzieję są w stanie mocno iść ku przyszłości. Kiedy mówię komuś o budowie szpitala rehabilitacyjnego dla rannych żołnierzy i cywilów w Drohobyczu, to jest sto kilometrów od Lwowa, zazwyczaj słyszę: „Jak to? Oni coś budują? Przecież tam wszystko niszczą bomby!” Właśnie, a to są ludzie nadzieje, którzy w trudnych czasach coś budują. Jeżeli człowiek ma nadzieję, to nawet w takich okolicznościach podejmuje się budowy czegoś ważnego, takiej ważnej rzeczy jak chociażby szpital. Więc pokój i nadzieja to jest coś, czego będziemy sobie życzyć.

Te dwa ostatnie lata nauczyły nas pokory, bo okazało się, że nic nie jest nam dane raz na zawsze, prawda? To była trudna lekcja dla nas wszystkich.
W jednym z psalmów jest takie zdanie; „Jeżeli domu Pan nie zbuduje, na daremno trudzą się ci, którzy go wznoszą.” Robimy, oczywiście, co możemy, ale trzeba mieć też na uwadze, że tak naprawdę jesteśmy w rękach bożych. Te lekcje pandemii i wojny, one na pewno zwracają naszą uwagę na kwestie wykraczające poza nasz byt ziemski, bo to Pan Bóg kieruje naszymi losami i wiele rzeczy zależy też od niego. Kiedy spotykam się dzisiaj z pytaniem: „Gdzie jest Bóg?” Bo przecież na Ukrainie giną dzieci, mnóstwo tam cierpienia, mówię: „Właśnie tam. Bóg jest tam w tych ludziach, którzy cierpią, w tych łzach rodziców opłakujących swoje dzieci, w niepewności, w stresie, kiedy wyjdą te alarmy.” W tych ludziach jest na pewno w tej chwili Bóg, on cierpi w nich. Dzisiaj życie stawia nam pytania o nasze relacje z panem Bogiem.

[polecany]24245873[/polecany]

Myślę sobie, że jednak powinniśmy się postarać, aby te święta było wesołe. Mamy bardzo wiele negatywnych bodźców, które płyną do nas z zewnątrz. Ale nie powinniśmy się smucić, bo to są radosne święta.
Czy wesołe? Radosne powiedziałbym, wynikające z radości wewnętrznej. Święty Jan Paweł II ujął w swojej pierwszej encyklice ważną prawdę. Ujął ją w słowa, że Syn Boży przez swoje wcielenie zjednoczył się z każdym człowiekiem. Więc to jest podstawa radości, bo my wewnętrznie możemy być zjednoczeni z Chrystusem. To jest podstawą do radości, do tego, żeby przechodzić z podniesioną głową przez kolejne trudne dzieje naszej historii, naszego życia. Może wesołkowatości nie będzie, bo i nie ma się, z czego śmiać, ale radość najgłębsza, wynikająca ze świadomości obecności Chrystusa, ale także wynikająca z naszych bliskich, głębokich relacji z ludźmi - to może być podstawą radości. I mam nadzieję, że te nasze spotkania wigilijne będą w tym roku głębsze, że otworzymy się przed sobą, że będziemy sięgać po poważniejsze tematy, że może mniej będzie z naszej strony uszczypliwości, czy chęci błyszczenia, a kupimy się na budowaniu szczerych relacji opartych właśnie na prawdzie, na wzajemnym szacunku, poszanowaniu godności.

Ks. Mieczysław Puzewicz
Absolwent teologii KUL, wieloletni rzecznik prasowy lubelskiej kurii metropolitarnej, współzałożyciel Centrum Wolontariatu w Lublinie, dyrektor Radia eR Rozgłośni Archidiecezji Lubelskiej, dyrektor Domu Spotkania Caritas Archidiecezji Lubelskiej, delegat metropolity lubelskiego ds. osób wykluczonych.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.