Niezwykli pracownicy Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Fundacji "Ja też"
Anna Mizera-Nowicka

Niezwykli pracownicy Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku [ZDJĘCIA]

Anna Mizera-Nowicka

Sześcioro zatrudnionych tam podopiecznych Fundacji Wspierania Rozwoju „Ja Też” przełamuje polskie stereotypy. Zajmując się obsługą widza na każdym spektaklu, uczą Pomorzan otwartości na odmienność

Godzina 18. Michał Milka, jeden z pracowników biura obsługi widza, jest już na odprawie w Teatrze Szekspirowskim. Za godzinę zacznie się spektakl pt. „Księżycowy chłopiec”. Odprawa trwa zaledwie kilka minut, bo ta sztuka jest wystawiana kolejny raz. Pracownicy wiedzą, co robić.

Godzina 18.30. Michał stoi już przy swoim sektorze. W eleganckiej marynarce z mapką w ręku czeka na pierwszych widzów. Po kilkunastu minutach są. Ubrani równie pięknie jak Michał. Młoda kobieta w zielonej sukni i młody mężczyzna w garniturze. Gdy zauważają Michała, zwalniają kroku. Mężczyzna głowę chowa w broszurze, którą miał w rękach - udaje, że coś czyta. Michał grzecznie pyta pary, czy pomóc im odnaleźć swoje miejsce. Nie chcą pomocy. Speszona kobieta chyba udaje, że Michała nie słyszy. Ciągnie swojego partnera za rękę, by szybko zająć miejsce.

- Źle usiedli. To nie ich miejsca. Ale nie chcieli mnie słuchać. Muszę powiedzieć im, że to po lewej, a nie po prawej stronie - podenerwowany Michał jeszcze raz analizuje mapkę. Wreszcie niespokojny podchodzi do pary i zwraca im uwagę, że popełnili błąd. Tym razem zarówno kobieta, jak i mężczyzna z zakłopotanymi uśmiechami dziękują za pomoc i przesiadają się tam, gdzie prowadzi ich pracownik teatru.


Godzina 18.50.
Przychodzi coraz więcej osób. Najpierw dwie młode dziewczyny, które z uśmiechami witają się z Michałem.

- Może paniom pomóc? Pięknym kobietom chętnie pomogę - mówi Michał.

Kobiety zachowują się naturalnie. Uprzejmie odmawiają. Zapewniają, że wiedzą, jak trafić. Po nich pojawia się para w średnim wieku. Mężczyzna wchodzi w krótką pogawędkę z Michałem. Kobieta jest zachwycona, że widzi takiego pracownika. Podobnie radośnie reaguje na Michała sześcioosobowa grupa ludzi, na oko ok. 40-50-latków. Bez większych emocji odbywa się spotkanie Michała z kolejnymi widzami.

Godzina 18.57.

- 17 osób już wprowadziłem. U la la! - mówi z satysfakcją Michał i po chwili wprowadza kolejne dwie osoby. Gdy znikają, łapie się za głowę i szeptem krzyczy:

- 19! To prawie cały sektor. Z emocji muszę się chyba zaraz do kogoś przytulić. My tak mamy - dodaje z uśmiechem.

Godzina 19. Światło gaśnie. Michał zamyka drzwi do sali i czeka jeszcze na ewentualnych spóźnialskich. A ci się zjawiają. Młoda dziewczyna i chłopak biegną do swojego sektora. Dziewczyna jest na przedzie. Już chce skręcać do sali, ale gdy zauważa Michała, biegnie dalej. Jakby udawała, że nie zauważyła swojego sektora. Michał reaguje szybko. Woła ich, prosi, by pokazali bilety, sprawdza, który mają sektor i które miejsca, a potem po cichu wprowadza ich do sali. Młodzi, jeszcze wchodząc, odwracają się i dziękują. Michał jest wniebowzięty. W jego sektorze jest 21, a potem 23 widzów.

Młody mężczyzna za kilkanaście minut może skończyć pracę. Pewnie wymieni jeszcze parę zdań z innymi pracownikami. To typ wesołego gaduły, dlatego bardzo chętnie opowiada o sobie. W ciągu kilku minut rozmowy można się dowiedzieć, że jego nazwisko ma szwajcarskie pochodzenie albo że sam hobbystycznie gra a teatrze.

- Ja jestem artystą. Jestem sławny, ale chwalić się nie lubię. Kocham pracę w Teatrze Szekspirowskim. Tu są ludzie z kulturą. Wszyscy mili - przekonuje. - Ale mam też przykrości. Pod moim domem stoi grupa nastolatków. Ich szef, jak mnie widzi, to krzyczy do mnie per Down. A Down to też człowiek. My też jesteśmy ludzie.

Sektor D i E to ich świat

W biurze obsługi widza w Teatrze Szekspirowskim od lipca pracuje sześć osób z zespołem Downa. W ramach projektu „Przystanek Szekspir” na każdym przedstawieniu jest po dwóch takich pracowników. Jeden odpowiada za jeden sektor - D lub E. Pozostałe sektory obsługują zatrudnieni tu studenci. Na każdego studenta przypadają trzy sektory.

Jak przekonują pracownicy teatru, liczba sektorów do opieki to jedyna różnica między pracownikami niepełnosprawnymi i pełnosprawnymi. Poza tym pracują podobnie. Rzetelnie wykonują swoje obowiązki, nie spóźniają się, są dobrze ubrani, uśmiechnięci i pomocni. Mimo to ci z zespołem Downa wciąż u niektórych widzów budzą zdziwienie. Bo w Polsce najprawdopodobniej nie ma drugiego teatru, który zatrudniałby osoby z tego typu niepełnosprawnością. Co więcej, w naszym kraju trudno znaleźć choćby sklep, który by ich zatrudniał. To dziwne, bo takich osób żyje w naszym kraju wiele.

- Statystyki mówią, że w Polsce z jednej na 600-800 ciąż rodzi się dziecko z zespołem Downa. W Anglii, Danii czy Holandii w większości przypadków takie ciąże są usuwane. Ale chociaż w tych państwach takich osób żyje znacznie mniej, są one bardziej widoczne. Zatrudnienie ich nie jest tam niczym nadzwyczajnym. To całkowicie naturalne - tłumaczy prezes Fundacji Wspierania Rozwoju „Ja Też” Małgorzata Bulczak.
Kobieta opowiada, że w Szwecji to państwo szuka im pracy w kawiarniach, restauracjach, sklepach. Przekonuje, że na świecie osoby z zespołem Downa pełnią bardzo odpowiedzialne funkcje. Np. w Argentynie czy USA pracują w przedszkolach.

- W Polsce też coraz częściej słyszy się o osobach z zespołem Downa, które osiągnęły wysoki pułap wykształcenia. Ostatnio dowiedziałam się o chłopaku, który ukończył studia jako rehabilitant w Bydgoszczy. Ale dalej nie słyszę o zatrudnianiu takich osób. I to jest cały problem - podkreśla Małgorzata Bulczak. I po chwili dodaje, że problem jest jednak jeszcze jeden: - W wielu szkołach osoby z zespołem Downa nie muszą nawet czytać czy pisać. A na starcie nie można przecież im mówić, czego nie muszą robić. Trzeba podejmować wszelkie próby, by się rozwijały, uczyły, a potem pracowały.

Z inicjatywą zatrudnienia osób z zespołem Downa wyszedł sam prezes Teatru Szekspirowskiego. Prof. Jerzy Limon mówi, że gdy odwiedzał niemieckie czy belgijskie teatry, widział, że obsługą widzów zajmowali się właśnie tacy ludzie. Postanowił, że jeśli uda mu się otworzyć kiedyś teatr w Gdańsku, też zatrudni takich pracowników.

- Oni znakomicie się sprawdzają. Fantastycznie weszli w nasz zespół. W wolnych chwilach razem sobie żartują. Widzę, że to ma głębszy sens - mówi profesor.

Przekonuje też, że przestrzeń wytwornego teatru to najwłaściwsza miejsce do pracy dla osób z zespołem Downa. - My jako społeczeństwo niestety nadal kulturowo nie jesteśmy przygotowani na odmienność. Ale to teatr od najdawniejszych czasów uczy, że człowiek to nie zewnętrza powierzchowność, bogactwo, młodość. Piękno leży gdzie indziej. Człowiek jest piękny. Każdy.

I pewnie dlatego prezes fundacji „Ja Też” tłumaczy, że wartością projektu „Przystanek Szekspir” jest nie tylko to, że osoby niepełnosprawne zarabiają, czują się dowartościowane i mają motywację do dalszej pracy nad sobą. Równie ważna jest edukacja społeczeństwa.
- Do teatru przychodzi nawet 500 widzów. Oni wszyscy mijają osoby z zespołem Downa. Widzą je i czasem może nie wiedzą, czy podać im bilet, czy nie. W większości przypadków go podają i wymieniają kilka zdań. I jeśli dajemy tym ludziom szansę na kontakt z osobami z zespołem Downa, a oni nie wystraszą się tej inności, to szybko ją polubią - podkreśla Małgorzata Bulczak. - Dodatkowym atutem tej sytuacji jest fakt, że ludzie widzą osoby z zespołem Downa w konkretnej roli - elegancko ubranych, w teatrze, w świecie kultury. To również ma wpływ na ich nastawienie.

Dzień pracy to święto

Pracownicy z zespołem Downa o swojej pracy w teatrze mówią w samych superlatywach.

- Tu jest taka miła atmosfera. Ciepła, przyjemna. Aktorzy są bardzo fajni. Niektórzy tacy troskliwi - wychwala Emilia Kochańska. - Jechałam raz z nimi kolejką. Oni są wyśmienici.

Emilia z dumą opowiada, jak w SKM aktorzy ją rozpoznali i na jej widok wesoło zawołali „jedzie silna ekipa gdyńska”. Takie przejawy sympatii są dla niej najlepszym z możliwych komplementów. Jak opowiada jej mama, praca w teatrze w wakacje była tematem przewodnim w ich rodzinie.

- Chwaliła się nią, gdzie tylko mogła - mówi ze śmiechem Danuta Kochańska. Opowiada też, że gdy zbliża się dzień pracy, jej córka jest w pełnej gotowości. - Wyczekuje. Ale to takie radosne oczekiwanie, bez stresu.

Także mama Grzegorza Jankowskiego przyznaje, że dni, w których pracuje jej syn, różnią się od pozostałych. - Przed wyjściem do pracy widać, że on czeka. Na spektakl jeździ sam. Gdy wraca, opowiada mi, co go spotkało. Czasem, gdy obejrzy spektakl, z przejęciem opowiada też o sztuce - mówi Barbara Królikowska.

Sam Grzegorz, gdy mówi o pracy, jest bardzo przejęty. Tak bardzo, że momentami jakby zaczyna brakować mu tchu. Z powagą, bez pauz, wylicza, co należy do jego obowiązków. Sprawia wrażenie, że tak głęboko wbił to sobie do głowy, że nawet obudzony o północy opowie o swojej pracy w ten sam sposób, z tą samą dokładnością. Mimo to przekonuje: - Moja praca jest łatwa. Widzowie są mili. Lubię tu przychodzić.

To samo mówią jego koledzy. - Przychodzę do pracy na pełnym luzie. Od drugiego tygodnia lipca. Lubię to. Ja nie rozmawiam z ludźmi. Nie mogę. Ja pracuję. Pomagam widzom. Pokazuję, gdzie mogą siąść - mówi z dumą Jan Skiba.

- Oni mówią, że ich praca jest łatwa, bo zapomnieli, ile włożyli wysiłku w naukę i ćwiczenia. Ale to dobrze świadczy, że tak mówią - śmieje się Jarosław Rebeliński, trener pracy, który uczył sześciu podopiecznych fundacji, jak wykonywać swoje obowiązki i być odpowiedzialnym. Przekonuje, że początki wcale nie były łatwe. Teatr jest tak zbudowany, że nietrudno tu się zgubić nawet zupełnie zdrowej osobie. W dodatku numery siedzeń są w kolejności malejącej, a nie rosnącej. Gdy zaczyna się spektakl, gaśnie światło, co też mogłoby być powodem do stresu. Dochodzi jeszcze kontakt z człowiekiem, który za każdym razem może zachować się inaczej.

- W sezonie letnim spektakle odbywały się siedem dni w tygodniu. My przez 30 dni zapewnialiśmy obsługę, mając sześciu pracowników. Cała szóstka wytrwała - cieszy się Jarosław Rebeliński.

Prezes fundacji przypomina zaś, że gdy zaczynał się ten projekt, ludzi, którzy nie wierzyli, że osoby z zespołem Downa mogą pracować w teatrze, było wielu. - Od pracowników licznych organizacji słyszałam, że im nie będzie się chciało pracować, że nie będą przychodzić, nie będą punktualni. A oni tu biegną jak na skrzydłach i jeszcze się licytują, dla kogo będzie miejsce na kolejnym spektaklu.

Teatr pomaga uwierzyć w ludzi

Bartek Siudyła na razie nie wydaje pieniędzy, które zarabia w teatrze. - Zbieram na kolumny, głośniki, laptopa i mikrofon. Będę nagrywał piosenki - pieśni kościelne i disco polo. Bo ja śpiewam w zespole kościelnym Tekede - chwali się.

Wojciech Birtus zbiera na książki i podróże. O dalekich wojażach marzą też Emilia Kochańska i Jan Skiba. Michał Milka chce sobie kupić płyty muzyczne. - Margaret, Ariana Grande, Cleo. Uwielbiam je - zdradza.

Grzegorz Jankowski za zarobione pieniądze kupił telefon. Oczywiście musiała dołożyć mu rodzina, bo kokosów nie ma.

- Studenci, którzy tu też pracują jako obsługa widza, mówią, że od naszych podopiecznych uczą się, jak można cenić pracę. Zwłaszcza niskopłatną - mówi prezes fundacji.

Środki na pensje pracowników z zespołem Downa wykłada Grupa Lotos. Wcześniej za ich szkolenie zapłaciło miasto Gdańsk. Jak tłumaczy prezes Teatru Szekspirowskiego, on pieniędzmi na treningi i choćby początkowe wsparcie w pracy takich osób nie dysponował, czego żałuje.

Jarosław Rebeliński, trener pracy, przekonuje natomiast, że gdyby znalazły się dodatkowe pieniądze, udałoby się zatrudnić osoby z zespołem Downa także w innych instytucjach. A wtedy kolejne osoby niepełnosprawne zyskałyby poczucie, że są potrzebne. Apetyty członków fundacji rosną. - Bo w Teatrze Szekspirowskim uwierzyliśmy w ludzi. Widać tu wzajemny szacunek człowieka do człowieka - tłumaczą.

Anna Mizera-Nowicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.