Obchody 22 lipca i Dni Morza. Jak komunistyczna władza czerwiec i lipiec na swoje święta zawłaszczała

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Bogumiła Rzeczkowska

Obchody 22 lipca i Dni Morza. Jak komunistyczna władza czerwiec i lipiec na swoje święta zawłaszczała

Bogumiła Rzeczkowska

Słoneczne lato 1945. Ustka otwiera coraz więcej drzwi przed osiedleńcami. Życie po wojnie wraca do normy. Ludzie urządzają się w nowych domach. Żywności w mieście nie można kupić. Funkcjonuje tylko stołówka. Ale osiedleńcy chcą świętować, bawić się i oklaskiwać artystów na scenie.

Obchody pierwszej rocznicy powstania Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego 22 lipca 1945 roku w Ustce zakończyły się tragicznie.

Wszystko zaczęło się w Gdyni. 19 lipca 1945 roku powojenny Bałtyk otworzył się na polską banderę. „Dziennik Bałtycki” w artykule „Jachty polskie znowu na morzu” ogłosił ten dzień jako historyczny w dziejach Wybrzeża. Dzień wcześniej jako pierwszy wyszedł z Gdyni fiński węglowiec „Suomen Neito”.

„Po raz pierwszy po latach niewoli w dniu tym polska bandera wyszła w morze. Po raz pierwszy załopotały polskie orły w blaskach słońca na świeżym wietrze Bałtyku. Po raz pierwszy od lat sześciu dzioby statków, na masztach, których powiewały flagi polskie, pruły sine, pomarszczone wody naszego morza” - donosiła prasa.

Przy pięknej słonecznej pogodzie cztery polskie jachty zgłosiły wyjście w morze. „Gdańsk”, „Szczecin”, „Elbląg” i „Kania” pod dowództwem kpt. jacht. Zbigniewa Szymańskiego, późniejszego kapitana żeglugi wielkiej i dyrektora Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie, z młodą załogą na pokładzie, zmierzały na pierwszy kurs żeglarski do siedziby Centralnego Ośrodka Morskiego w Postominie, bo tak wtedy nazywano Ustkę.

O otwarciu kursu żeglarstwa morskiego Ligi Morskiej w Centralnym Ośrodku Morskim w Postominie już było głośno. Miało nastąpić w ramach rocznicy PKWN. Na uroczystość wybierali się wojewoda gdański, starosta słupski, burmistrz miasta Postomina, uczestnicy kursu i zaproszeni goście. Gdańscy goście rankiem wyruszyli sprzed gmachu województwa w Sopocie. Na rogatkach Słupska powitał ich starosta, po południu w Ustce - burmistrz. Uroczyście podniesiono bandery, wojewoda wygłosił przemówienie i nastąpił chrzest jachtów według porządku ustalonego przez kpt. Jana Wichurę Bohuszewicza. Spacer gości po morzu miał być atrakcją wieńczącą uroczystość. Niestety, zakończył się tragicznie. O czym za chwilę.

Dziennikarz Tadeusz Wielochowski, jeden z pierwszych ustczan, w swoich wspomnieniach „Tamte lata, tamci ludzie” szczegółowo opisał to zdarzenie na łamach „Gryfa”.

- „Kania” - bezpokładowa jola z obalastowanym mieczem, zabezpieczona przed zatonięciem dwoma zbiornikami powietrza w dziobie i na rufie - była starą naszą znajomą sprzed wojny. Wszystkie cztery jednostki należało przeprowadzić z Gdyni do Ustki i tam prowadzić na nich podstawowe szkolenie na poziomie żeglarza morskiego. Mnie zaproponowano dowództwo „Kani” w rejsie do Ustki, a potem pracę w charakterze instruktora żeglarstwa do końca kursu - wspominał.

Drugim na „Kani” przedwojennym żeglarzem z Akademickiego Związku Morskiego był Witold Zubrzycki. Załogę tworzyli czterej młodociani harcerze z Gdyni, którzy pierwszy raz w życiu mieli pod żaglami wypłynąć na Bałtyk.

Zanim „Kania” dopłynęła na wysokość Helu, już brała wodę przez nieszczelne poszycie kadłuba i bardzo tępo chodziła pod wiatr. Wlokła się za trzema jachtami. Między Rozewiem a Łebą szczęśliwie przeżyła silny biały szkwał, ale dryfowała w kierunku lądu. Wody było coraz więcej. Załoga brodziła w niej po kostki. Gdy morze ucichło, dowodzący całą flotyllą Zbigniew Szymański na „Gdańsku” wziął „Kanię” na hol.

W Ustce na jachty czekali już harcerze z Gdyni, 30 młodzieńców z Yacht Klubu Polski z Warszawy, głównie uczniów gimnazjum im. Stefana Batorego. Żeglarze zakwaterowali się w COM-ie, budynku z drugiej połowy lat 30. pokrytym słomianą strzechą, które służyło jako schronisko młodzieżowe Hitlerjugend. 21 lipca w Słupsku przed I rocznicą Manifestu Lipcowego PKWN odbył się uroczysty capstrzyk, na którym mundury harcerskie i żeglarskie zrobiły ogromne wrażenie, bo oznaczały polski powrót na Ziemie Północne i Zachodnie.

Czapka 13. pasażera

Jednak dla Tadeusza Wielochowskiego niezapomniany był świąteczny dzień 22 lipca. Goście z Gdańska i Słupska, przedstawiciele różnych władz z żonami. Wspólny świąteczny obiad przygotowany przez kierowniczkę stołówki COM-u Aleksandrę Galerową. I - przejażdżka po morzu jachtami. Zgłosiło się na nią zbyt wielu chętnych.

- Załogi do obsługi żagli zmniejszyliśmy więc do minimum. Na „Kani” zostało nas tylko czterech. Po kolei odbijaliśmy od nabrzeża. „Kania” oczywiście ostatnia z dwunastoma osobami w kokpicie. W czasie oddawania cumy rufowej wbrew mojej głośnej odmowie wskoczył z nabrzeża do „Kani” trzynasty pasażer, zapóźniony bosman portu. W „Kani” było już za ciasno… - relacjonował dziennikarz.

Lekki wietrzyk łagodził palące słońce. Po godzinie przejażdżki na północnej stronie nieba w oczach urósł kłąb atramentowych chmur.

- Zaczął się wyścig - ucieczka do portu. Ostatnia główki wejściowe minęła „Kania”. Pozostałe jachty dobijały właśnie do nabrzeża, kiedy... uderzył pierwszy huraganowy podmuch z północy. „Kani” zabrakło 8 metrów do zbawczego zrzucenia żagli i zacumowania - relacjonował Tadeusz Wielochowski. - Wszyscy staliśmy w zalanym wodą kokpicie. Wokół szalał niespotykany huragan. Słupia płynęła w odwrotną stronę, nam w oczy siekł deszcz z drobin wierzchnich warstw wody rzecznej, porywanych przez wichurę. Cztery osoby puściły się wpław do nabrzeża. Trzem się udało, czwarta - bosman portu - nie umiała dobrze pływać. Często widzę czapkę bosmankę unoszącą się na wodzie między „Kanią” a nabrzeżem - odległym od nas tylko o niespełna 8 metrów…

Była godzina 17. Uratowało się 12 osób i pies Czekoladka, a z pomocą świadków zdarzenia - dwóch marynarzy radzieckich z załogi bazującego w porcie kutra torpedowego. Jeden podpływał do rozbitków, wiosłując na małym bączku, drugi pomagał wyjść na brzeg.

W kolejnych dniach gazety donosiły, że orkan na Pomorzu spowodował milionowe straty. Szosy zostały zatarasowane połamanymi drzewami. Huragan pozrywał przewody telefoniczne i elektryczne, zmiótł z ziemi zboże i wywołał ogromne spustoszenie aż po Bydgoszcz i Toruń. Z wielu okolic donoszono o wypadkach śmierci.

Podniesienie „Kani” nie było łatwe i kursanci nie mogli się na niej szkolić. Wkrótce też COM stracił „Gdańsk”. W połowie sierpnia jacht z trzema instruktorami na pokładzie przy złej pogodzie nie powrócił do Ustki. Nie utonął. Zacumował… po drugiej stronie Bałtyku.

Bosman Józef Karolak został pochowany w niedzielę 29 lipca na cmentarzu w Ustce. Dzisiaj trudno odnaleźć jego grób.

Co minister Kwiatkowski robił w Orzechowie?

W 1946 roku w Polsce centralne Święto Morza obchodzono 27 i 28 lipca. Ustka zaczęła świętować już tydzień wcześniej, gdy przypadała druga rocznica Manifestu PKWN. Do miasta przyjechał szczególny gość - przedwojenny minister przemysłu i handlu, wicepremier, budowniczy Gdyni, a w 1946 roku delegat Rządu dla Spraw Wybrzeża - minister Eugeniusz Kwiatkowski.

Jego wizyta wiązała się z zapowiedzią dwóch milionów złotych subwencji na odbudowę pensjonatów dla letników i rozbudowę kąpielisk. Radni już pod koniec czerwca nadali mu tytuł honorowego obywatela miasta. Do portu, gdzie odbyły się uroczystości, ściągnęły tłumy ustczan, słupszczan i wczasowiczów.

Mszę świętą na żaglowcu Ligi Morskiej „Generał Zaruski”, którego portem macierzystym była Ustka, odprawiał ksiądz Jan Zieja.

Kapłan w tym czasie prowadził Uniwersytet Ludowy w pobliskim Orzechowie. Znany już wtedy ze swojej działalności społecznej gościł tam, w Orzechowie wiele znanych osób. Na kursy Uniwersytetu Ludowego i rekolekcje, ale i na wakacje przyjeżdżała cała Polska, a głównie Warszawa. Listę nazwisk można znaleźć w książkach Zdzisława Machury „Cztery słupskie lata: opowieść o pracy duszpasterskiej ks. Jana Ziei w parafiach na terenie Ziemi Słupskiej w latach 1945-1949” i „Był tu wśród nas na słupskiej ziemi”.

W Orzechowie gościła między innymi pisarka Ewa Szelburg-Zarębina, która założyła kółko teatralne i przygotowała ze słuchaczami UL spektakl poetycko-dramatyczny. Ściągali tu nauczyciele z uczniami. Bywali znajomi księdza Ziei - profesorowie uniwersytetów, naukowcy, politycy, dziennikarze. Pojawiał się premier Józef Cyrankiewicz. Kierownik gospodarczy UL Stefan Kullas tak go wspominał w opowieści Zdzisława Machury: „Mam go w pamięci jako szczupłego i wysokiego mężczyznę o nienagannych manierach i dużym poczuciu humoru. Zawsze był bardzo biednie ubrany. Czasami w starych, dziurawych butach i wytartej marynarce spacerował po lesie lub nad morzem. Pomimo jego błędów politycznych nie potrafiłem go nie lubić. Poważałem go, bo wiedziałem, ile pomógł ks. Ziei, a przede wszystkim, co zrobił dla Domu Matki i Dziecka”.

Gościł tu także pisarz Jerzy Zawieyski i Stanisław Stomma, aktorka Alina Janowska, malarka Zofia Stryjeńska. Z księdzem Janem zaprzyjaźniła się Anna Iwaszkiewiczowa, żona literata, która po wojnie spędzała długie wakacje w Ustce. Wczasował ksiądz biskup Edmund Nowicki z Gorzowa.

Zajrzał do Orzechowa i minister Eugeniusz Kwiatkowski.

„Na niedzielę 21 lipca Uniwersytet Ludowy i ksiądz Zieja otrzymał zaproszenie do wzięcia udziału w uroczystościach powitalnych w Ustce ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego. To, co mówił minister w czasie swego wystąpienia, tak ujęło księdza Zieję, że postanowił napisać do niego i zapoznać go z pracą Uniwersytetu Ludowego i prosić go o pomoc w remontowaniu Orzechowa. Tymczasem harcerze sami zaprosili ministra na ognisko do Orzechowa. I ten faktycznie przyjechał tam wieczorem. Bardzo żywo interesował się wszystkim, co tutaj zastał. Prosił o materiały na temat uniwersytetu, obiecał pomoc, zaznaczając, że jest przekonany, że zespół nie zmarnuje darowanych mu funduszów. (...) Na pożegnanie minister ucałował księdza Zieję jak dawno znanego przyjaciela. Następnego dnia dostarczono ministrowi trochę informacji o UL i Orzechowie. Równocześnie za pośrednictwem starostwa złożono podanie o pomoc do ministra Kwiatkowskiego” - pisze Zdzisław Machura.

Z wizytą ministra w Ustce wiąże się też inna ciekawa historia: na jego powitanie kupcy udekorowali witryny, a za najpiękniejsze okna wystawowe zwycięzcy mieli otrzymać nagrody. Niestety, sprawa trafiła do gazet, bo jeszcze na początku jesieni pieniędzy nie wypłacono.

Tydzień po tamtych obchodach w powojennym kurorcie znowu było uroczyście. Na Święto Morza 27 i 28 lipca Liga Morska urządziła „Cztery wielkie zabawy”. Słupszczanie i ustczanie bawili się wspólnie w słupskich lokalach: Colosseum, Hotelu Centralnym, w restauracji Bałtyk oraz w usteckiej Czarodziejce. Każda z tych imprez miała własną nazwę: Wielka Zabawa, S.O.S., Łosoś Bałtycki i Zabawa Morska.

Z ciemnej strony czasu

Ale czasy były przepełnione też tragicznymi wydarzeniami. Bezpieka deptała po piętach ukrywającym się w Ustce żołnierzom Armii Krajowej i tym, którzy nie złożyli broni w maju 1945 roku. Zaledwie dwa dni przed wizytą ministra 19 lipca 1946 roku w lesie doszło do napadu na konwój transportujący żywność ze Słupska do Ustki. Na miejscu zginął 40-letni Edmund Mierzwiak, a 33-letni Stefan Filipecki, kierownik Spółdzielni Spożywców w Ustce, zmarł dzień później w szpitalu w Słupsku. Nikt nie miał wątpliwości, że za krwawym rozbojem z bronią stoją żołnierze sowieccy. Po tej tragedii w mieście pojawiły się antyradzieckie ulotki, nawołujące do tego, aby niczego nie kupować od „barbarzyńców ze Wschodu”. Kilka miesięcy później zostali aresztowani autorzy i kolporterzy ulotek - wiceburmistrz Zbigniew Kijewski, były burmistrz Saturnin Krajewski oraz dwaj fotografowie z przeszłością w AK - Stanisław Prokopiuk i Jerzy Smoliński, jednocześnie pracownicy Zarządu Miejskiego.

Komandor Dąbrowski i przysięga jeszcze z mszą

W 1947 roku z Gdańska do Ustki przeniesiono Kadrę Marynarki Wojennej. Jej komendantem był wówczas nieugięty z Westerplatte - kmdr por. Franciszek Dąbrowski. Drugą jednostką - przeprowadzoną z Gdyni Szkołą Specjalistów Morskich - dowodzili w tym czasie kmdr ppor. Witold Wronka, a od 12 lipca kpt. mar. Roman Szydłowski.

W niedzielę, 20 lipca 1947 roku, o godzinie 10 na placu Wolności (jeszcze bez pomnika żołnierzy radzieckich z gwiazdą), gdzie ustawiono ołtarz, odbyło się pierwsze Zaprzysiężenie Rekruta Marynarki Wojennej z uroczystą mszą świętą polową z udziałem orkiestry MW. Po przysiędze i okolicznościowych przemówieniach, związanych także z dniem 22 lipca, defilada już z dwiema orkiestrami przemaszerowała ulicami odświętnie udekorowanej flagami Ustki. W wydarzeniu uczestniczyły tłumy. Po południu na terenie koszar wojsko wydało uroczysty obiad.

29 czerwca w roku 1948 w uroczystościach brał jeszcze udział kapłan. A w programie Dni Morza w Ustce, Słupsku i powiecie znalazła się msza. Ale komunizm już zawłaszczał święto. Odbywało się pod hasłami „Wykonanie 3-letniego planu gospodarczego to umocnienie i rozkwit Polskiego Wybrzeża” oraz „Ludowa Marynarka Wojenna na straży pokojowej pracy Wybrzeża”.

Artystyczny kurort

Lipcowe święto było świetną okazją do organizowania imprez towarzyszących. 24 lipca 1947 roku w Ustce uroczyście otwarto dom wypoczynkowy Związku Artystów i Kompozytorów Scen Polskich (ZAiKS). W inauguracji poza przedstawicielami ZAiKS-u i miejscowego społeczeństwa wzięli udział - jak donosiła prasa - „bawiący w Ustce na wywczasach letnich znani literaci: Dobrowolski, Dygat, J. Żuławski i R. Matuszewski oraz pianista Henryk Sztompka, który kilka dni później dał koncert w kinie Delfin, a następnie - bezpłatny dla młodzieży”.

Również w 1948 roku w światowej Ustce, z działającym na pełnych obrotach międzynarodowym portem węglowym, na Święto Niepodległości, jak nazywano Odrodzenie Polski, pojawiło się wielu artystów. Prasa chwaliła, że Ustka dba o swoich gości i stara się dać im jak najwięcej rozrywek. 19 lipca wystąpił Leon Wyrwicz, przez półtorej godziny bawiąc publiczność swymi kabaretowymi monologami. 21 lipca dała koncert baletowy Zizi Halama, a następnego dnia wystąpili Fogg i Wiech.

„Gorzej przedstawia się sprawa koncertów. Zapowiedziane były dwa koncerty - jeden artystów ze Słupska, i drugi artystów scen warszawskich. Żaden z nich nie doszedł do skutku” - przyganiła prasa.

Pomijając koncertowe niepowodzenie, w Perle Bałtyku znani przedwojenni artyści chętnie dzielili się swoim talentem. Kolejne lata także obfitowały w bogactwo imprez. W 1949 roku w Ustce zorganizowano zbiórkę publiczną na uroczystości Dni Morza, podczas której zebrano prawie 30 tysięcy złotych. Obchodzono je od wigilii świętego Jana do apostołów Piotra i Pawła, ale już bez księdza. Imprezy odbywały się od 23 czerwca, główne święto przypadło 29 czerwca z orkiestrą marynarki wojennej. Przewodniczącym Podkomitetu Wykonawczego Obchodu Święta Morza w Ustce był kmdr por. Franciszek Dąbrowski, wkrótce wydalony z Wybrzeża. Kolejne obchody organizowali już partyjni działacze.

21 lipca 1949 roku w Domu Społecznym w Ustce odbyło się uroczyste VII plenarne posiedzenie Powiatowej Rady Narodowej z odczytaniem orędzia prezydenta Bolesława Bieruta i referatem starosty o dorobku i perspektywach rozwoju powiatu według wytycznych planu 6-letniego.

Od 23 do 29 czerwca 1950 roku były wianki, ogniska harcerskie, rejsy spacerowe po morzu, tańce, śpiewy chóralne, zawody sportowe, przemarsze. Wszystko to dla pogłębiania idei pokoju. Afisz nawoływał do przeciwstawiania się warcholskim i wstecznym siłom imperialistycznym i ukrócenia podszeptów wojennych. „Obywatele! W Dniach Morza bierzemy gremialnie udział w uroczystościach, manifestując swą łączność duchową z walką o Pokój, z walką o Socjalizm i Polskę Ludową”.

Gdy nastał ciężki mrok, to też orkiestra grała.

Bogumiła Rzeczkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.