Henryk Łepecki, 44-letni starszy chorąży sztabowy, przyjechał w lipcu na wakacje do rodziny w Mzdowie. I tu zaatakowała go pszczoła.
W sobotę, 22 lipca, ok. godziny 17 Henryk Łepecki - na co dzień, od 23 lat, wojskowy w jednostce wojskowej 3934 w Olszewicy Starej koło Legionowa - wracał do rodzinnego domu w Mzdowie, gdzie przebywał na wakacjach. Właśnie wracał z pasieki, gdy użądliła go pszczoła. Gdy wszedł do domu, zaczął się dusić i po chwili stracił przytomność. Jego bracia zaczęli mu robić sztuczne oddychanie. Nie pomogło.
- Wezwaliśmy więc karetkę ze stacji pogotowia ratunkowego w Kępicach. Karetka z dwuosobowym zespołem jechała prawie pół godziny, bo ratownicy mieli kłopot z dojazdem, ponieważ nie znali terenu. Potem się okazało, że nie wiedzieli także, jak dojechać do szpitala w Miastku. W tym szpitalu stwierdzono wstrząs anafilaktyczny po ukąszeniu przez pszczołę i tego samego dnia przewieziono brata do szpitala w Słupsku - opowiadają członkowie rodziny Henryka Łepeckiego.
Nie wiedzą, co się działo w drodze, ale na miejscu zobaczyli rozerwaną bluzkę, co świadczyło o tym, że w drodze mogło się coś dziać. Z dokumentacji szpitalnej w Słupsku, do której dotarli, wynika, że pacjent był źle przygotowany do przewozu. W Słupsku najpierw trafił na neurologię, a potem na OIOM, gdzie rodzina pana Henryka chciała go umieścić natychmiast. Nie udało się. Dopiero po kilku dniach na OIOM--ie wprowadzono go w głęboką śpiączkę, choć zdaniem niektórych lekarzy powinien być w nią wprowadzony od razu.
- Po tygodniu brat został wybudzony, ale nie odzyskał świadomości. Potem znowu wrócił na neurologię, gdzie zetknęliśmy się z ordynatorem Jackiem Balickim. Chcieliśmy, aby zgodził się na częstszą rehabilitację, a nie tylko przez 20 minut dziennie. Chcieliśmy za to zapłacić. Podczas rozmowy z nami nie zgodził się na to, bo według niego wszyscy pacjenci muszą być traktowani równo, choć przekonywaliśmy, że każdy ma inne potrzeby - relacjonują członkowie rodziny pana Henryka.
Teraz pan Henryk leży na neurologii, bo podczas pobytu w szpitalu złapał jakieś bakterie, które wymagają leczenia mocnymi antybiotykami.
- Od znanego neurologa z Warszawy dowiedzieliśmy się, jakie dodatkowe badania powinien przejść pacjent. Wykonano je. Gdy jednak okazało się, że jedno z badań wykazało obecność nabytej wcześniej boreliozy, dalszych badań nie wykonano. Dodatkowo zastępca ordynatora OIOM-u wyśmiał naszą siostrę - twierdzą członkowie rodziny.
Gdy rozmawiali o dodatkowej rehabilitacji oraz poinformowali, że szukają dla brata placówki, gdzie mógłby być intensywniej rehabilitowany, dowiedzieli się, że szpital nie może czekać dwa tygodnie i że już jest szykowane skierowanie do zakładu opiekuńczo-leczniczego. - Szpital nam nie pomaga w szukaniu tej placówki. Chce skierować brata do Gardny Wielkiej, gdzie opiekują się głównie ludźmi starszymi - mówią członkowie rodziny.
Nawiązali już kontakt z kilkoma specjalistycznymi placówkami, ale wszędzie trzeba czekać w długiej kolejce. Dlatego zależy im na przedłużeniu pobytu brata w słupskim szpitalu, aby mieli czas znaleźć odpowiednią placówkę, gdzie będzie miał specjalistyczną opiekę.
- Rozmawialiśmy z zastępcą prezesa słupskiego szpitala. Wykazał się dużą empatią, ale teraz czekamy na ostateczną decyzję.
Ponieważ Henryk Łepecki jest rozwiedziony i ma małoletnie dzieci, jego najbliżsi muszą czekać na ubezwłasnowolnienie ich brata.
Rodzina liczy także na wsparcie wojska, z którym ich brat był związany 23 lata, ale na razie doczekała się tylko pomocy prywatnej ze strony wojskowych.
- W sprawę pana chorążego jest zaangażowanych wiele osób ze strony wojska. Jesteśmy w kontakcie ze słupskimi lekarzami. Trwają uzgodnienia, gdzie zostanie przeniesiony, gdy będzie to możliwe - powiedział „Głosowi” Marcin Szlawski, bezpośredni dowódca podchorązego Łepeckiego.
Z kolei Elżbieta Gryko, rzecznik prasowy słupskiego szpitala, poinformowała w środę, że pacjent nie jest jeszcze wypisywany ze szpitala. Cały czas przebywa na oddziale neurologii, chociaż ten oddział jest oddziałem ostrym, a pacjent nie wymaga już leczenia szpitalnego. Natomiast o swojej decyzji dyrektor do spraw medycznych osobiście poinformuje rodzinę pacjenta.