Polska polityka. Intryganci, ważniacy i ten trzeci - grzeczny chłopiec

Czytaj dalej
Fot. Adam Jankowski
Marek Kęskrawiec

Polska polityka. Intryganci, ważniacy i ten trzeci - grzeczny chłopiec

Marek Kęskrawiec

Hołownia stanął w zasadzie tam, gdzie kiedyś stała Platforma i stał się głosem zwolenników kompromisu aborcyjnego. To ważne źródło jego sukcesu - mówi prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego i komentator polityczny.

Gdy przyglądam się ostatnim konfliktom w Zjednoczonej Prawicy, to zastanawiam się, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu rzeczywiście zależy na władzy. Podgryzanie po raz kolejny Jarosława Gowina może przecież skończyć się upadkiem rządu. Czy szef PiS chce oddać władzę, bo widzi, że przed nami ogromny kryzys gospodarczy? Może pragnie, by mierzyli się z nim inni, a on wróci potem na białym koniu?

Te konflikty się powtarzają, bo poprzednie żadnej tragedii PiS nie przyniosły. Ale ja bym na to spojrzał inaczej. To raczej kolejny przykład upojenia władzą. Jak wiadomo, upojenia różnymi używkami nie dają negatywnych skutków natychmiastowo, raczej prowadzą do stopniowej utraty kontroli nad rzeczywistością. Ludziom długo się wydaje, że wszystko gra i nie zauważają, że robią rzeczy, które prowadzą do tragedii. Z badań francuskich psychologów wynika, że pod wpływem alkoholu zdolność rozwiązywania problemów znacznie spada, ale człowiekowi się wydaje, że sobie z nimi dobrze radzi. Upojenie władzą daje podobny efekt i nie dotyczy tylko prezesa PiS, to powszechne zjawisko w polityce.

Myśli pan, że akurat Jarosław Kaczyński, wytrawny gracz polityczny obecny na naszej scenie od wielu lat, nie zdaje sobie sprawy z takich zależności? Przecież, co by o nim nie mówić, wygrywa ostatnio wszystkie bitwy, więc musi mieć dobry ogląd świata. Po co mu konflikt z Gowinem, który kiedyś opuścił rząd Tuska, więc i rząd prawicy może porzucić, niszcząc większość sejmową?

Nie jestem przekonany co do wybitnych talentów naszych polityków i Jarosława Kaczyńskiego też. On ma talent do intryg i rozgrywek personalnych i z tym radzi sobie dotychczas dobrze. To jestem skłonny docenić. Ale żeby za wojenkami z Gowinem i Ziobrą stał jakiś strategiczny zamysł? Nie przesadzałbym. Gdy się analizuje pojedynki mistrzów, to widać, że oni obserwują siebie nawzajem, starają się doskonalić, wymyślać kolejne tricki. Z pojedynkiem patałachów jest trochę inaczej. Tu wygrywa nie ten, kto ma umiejętności, ale ten, kto popełni mniej rozpaczliwych błędów. Zwycięzca takiej walki może wręcz dojść do przekonania, że wygrał pojedynek właśnie dzięki tym błędom, a nie dlatego, że przeciwnik zrobił coś jeszcze głupszego. Nie oczekujmy więc, że taki „zwycięzca” będzie się doskonalił. Patrząc na naszą scenę polityczną, nie widzę, by ktoś tu specjalnie się uczył i rozwijał.

Czyli, wracając do pierwszego pytania, nie wierzy pan w teorię, że Kaczyński rozpala konflikty, bo aż tak bardzo nie zależy mu na rządach w czasach pandemii?

Narkotyk władzy tak nie działa. Widać to było na przykładzie Donalda Trumpa, który trzymał się kurczowo fotela, nawet gdy już nie było żadnej nadziei na wygraną. To skrajny przykład, ale nikt sam z siebie z rządami się nie rozstaje. Politycy u władzy raczej myślą, że co by się nie działo, jakoś sobie poradzą, a grono podwładnych czerpiących konkretne korzyści z intratnych stanowisk ich w tym przekonaniu utrzymuje. W przypadku Kaczyńskiego jest jeszcze dodatkowe ryzyko utraty władzy. Tyle granic, w tym prawnych, zostało przez niego przekroczonych, a konflikt polityczny tak się rozgrzał, że nie wiadomo, co się z jego środowiskiem stanie, gdyby oddało ono rządy. Raczej więc uważam, że za konfliktami w koalicji rządzącej stoją osobiste animozje i antypatie, które po prostu raz na jakiś czas muszą wypłynąć. W tych utarczkach wychodzi na jaw brak profesjonalizmu i oderwanie od rzeczywistości. Widać wyraźnie, że wicepremiera Kaczyńskiego istota obecnych rządów, czyli walka ze skutkami pandemii i bezpieczeństwo społeczeństwa - jakoś nie angażuje. Nigdy nawet się na ten temat nie wypowiedział sam z siebie. Woli zajmować się personalnym ogródkiem.

Te trwające od lat, pełne emocji i wielkich słów gierki doprowadziły do skrajnego spolaryzowania społeczeństwa. Niedawne badania CBOS pokazały, że wśród młodzieży po raz pierwszy zwolennicy politycznego centrum są w mniejszości. Bardziej popularna jest prawica, a zwłaszcza radykalna lewica.

Rządy PiS doprowadziły już w poprzedniej kadencji do wzrostu postaw lewicowo-liberalnych - podczas gdy za czasów koalicji PO i PSL popularność takich postaw nawet nie drgnęła. Nie byłoby zaskakujące, gdyby po zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej ten trend się pogłębił. Inna rzecz, że choć zmiana była skokowa, to z drugiej strony postawy takie startowały z bardzo niskiego poziomu. Ich udział wzrósł, ale z 5 do 15 proc., więc nie można z tego robić jakiegoś niesamowitego zjawiska społecznego. To tempo w ostatnim roku przyspieszyło z powodu sprawy aborcji, ale nie musi tak być w następnych latach. Ludzie z wiekiem zmieniają poglądy i raczej się wtedy nie radykalizują, poza tym w Polsce ludność się starzeje, zaś kolejne roczniki są coraz mniej liczne - więc wpływ młodzieży na wybory polityczne narodu będzie się zmniejszał.

No właśnie, gdy się patrzy na sondaże, to widać, że gwałtowne oburzenie części społeczeństwa na PiS i demonstracje Strajku Kobiet nie przyniosły radykalnych zmian w popularności partii politycznych. Może ludzie nie są aż tak radykalni i z lewicą zeszli się tylko na moment przy sprawie aborcji, ale nawet w tej kwestii nie chcą się do końca z nią zgadzać? Tak naprawdę wyraźny przyrost w sondażach dotyczy tylko umiarkowanego ugrupowania Szymona Hołowni, dalekiego od postulatu aborcji na życzenie.

W ogóle nasza scena polityczna wydaje się odporna na wstrząsy. Co jakiś czas pojawiają się nowe ruchy z różnych stron politycznego spektrum, ale są nietrwałe. I to niezależnie, czy podgryzają stare partie z lewej, czy z prawej strony. Lekcja w jakimś sensie odrobiona przez szeroko rozumianą opozycję polega bowiem na tym, że zauważyła ona, iż pączkowanie ugrupowań prowadzi do porażki, natomiast razem da się przeżyć i jest nawet szansa na wygraną. Oczywiście, jeden blok opozycyjny to byłby dziś błąd, bo ciężko sobie wyobrazić wspólny program konserwatystów z PO oraz Partii Razem. Ten ptak miałby tak szeroko rozłożone skrzydła, że ciężko byłoby mu wzbić się do lotu.

A co z Hołownią? O czym świadczy jego popularność?

W przypadku ugrupowania Hołowni jest trochę inaczej, bo on wszedł raczej w środek polskiej sceny politycznej, niż atakował ją z pozycji radykalnych, jak wcześniej się działo w Polsce. Z jego popularnością może być tak, że tu się skumulowało poparcie ludzi opowiadających się za kompromisem aborcyjnym. W PiS ich już nie widać, bo nawet premier będący zwolennikiem kompromisu zamilkł. Z kolei PO zeszła z dawnej ścieżki i poszła w stronę liberalizacji prawa aborcyjnego, licytując się z SLD i Razem. Każdy, kto chce przeginać wajchę w jedną lub drugą stronę, ma więc swoich reprezentantów. Tymczasem Hołownia stanął w zasadzie tam, gdzie kiedyś stała Platforma, i stał się głosem m.in. ludzi, którzy są oburzeni zniszczeniem kompromisu aborcyjnego przez prawicę, ale nie po drodze im z aborcją na życzenie. Do tego dochodzi deklarowana wrażliwość społeczna i chadeckość. Hołowni bliżej na pewno do Kosiniaka- Kamysza niż do Trzaskowskiego.

Czy w takim razie PO wie, co robi?

Donald Tusk mówi, że Kościół ma obsesję problemu aborcji. A lewica tej obsesji nie ma? Ma, tylko w drugą stronę. Podobnie jest z tymi, którzy uznają problemy LGBT za najważniejszą oś konfliktu w Polsce. Jakoś Tusk i politycy PO tego nie dostrzegają, bo łatwiej widzieć obsesję u wrogów niż u sojuszników. Widać tu wyraźnie, że PO będzie w kwestii aborcji szła w lewo, odchodząc z centrum, w którym odnosiła największe sukcesy. To jest jeden z powodów sukcesu Hołowni, bo on zbiera ludzi także po dawnym elektoracie PO. Oczywiście, Polska 2050 i PO są jakoś tam skazane na współpracę, jeśli chcą odsunąć PiS od władzy. Hołownia wygląda na grzecznego człowieka, z którym łatwiej się będzie dogadać PO niż z emocjonalnym i antysystemowym Kukizem.

Wspomniał pan o braku sensu jednego bloku opozycyjnego. A dwóch?

To ma dużo więcej sensu. Jeden blok lewicowo-liberalny, drugi chadecki. Tylko że z PO w takim układzie jest jak z tą opowieścią o zwierzętach, które miały się podzielić na piękne i mądre. Platforma jest jak ta żabka, która mówi: „no przecież się nie rozdwoję”. PO chciałaby być w obydwu blokach i oboma rządzić. Nie rozumie, że już nie ma takiej siły. Może skończyć jak Unia Wolności, rozchodząc się na lewo i prawo, tracąc tożsamość. Licytując się z SLD o elektorat, kłania się w lewą stronę i wypina na prawą, umiarkowanie konserwatywną. Odchodzi z centrum, gdzie zwyciężała. Nie wiem, czy to się opłaca. Ale z drugiej strony, środek ciężkości elektoratu PO z 2007 roku jest niedaleko obecnego środka ciężkości elektoratu Konfederacji, z wyłączeniem jej skrajnego narodowego skrzydła. Ci wyborcy, którzy pozostali przy Platformie, są dziś na lewo od centrum, jednak idąc za nimi, PO zmierza w miejsce, które jest w dużym stopniu zajęte. Warto jeszcze zwrócić uwagę na inną rzecz, sympatycy Hołowni są oddaleni od środowisk, które chciałyby mieć monopol na prestiż: od tzw. wykształconych, bogatych ludzi z wielkich miast. Ta grupa ma rzadki dar zniechęcania ludzi i kojarzy się właśnie z PO. To dziś bardziej niż kiedyś partia „ważniaków”, których poza samymi ważniakami nikt specjalnie nie lubi. Hołownia kojarzy się dużo lepiej, w ogóle nie wygląda na ważniaka, choć na razie na jego temat mamy wciąż więcej wyobrażeń niż faktów.

Marek Kęskrawiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.