Poznajcie najtwardszego gościa w Lubuskiem

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Rusek
Tomasz Rusek

Poznajcie najtwardszego gościa w Lubuskiem

Tomasz Rusek

Patrzysz na Dawida Pigłowskiego i widzisz szczupłego 34-latka? Błąd. To najtwardszy i najbardziej wytrzymały facet w regionie.

Na pierwszy rzut oka wydaje się szczupły - waży przecież około 67 kg. Dopiero na drugi dostrzegam, że ten gość to... same mięśnie. Jest jak najchudsza wołowina. Nic dziwnego – jak się biega ultra maratony po 240 km to każdy gram tłuszczu jest ciężarem.

Ten pracownik Polskiej Fundacji Przedsiębiorczości jest jedynym Lubuszaninem, który wziął udział we wszystkich czterech edycjach morderczego Biegu Siedmiu Szczytów. Jedynym, który wszystkie ukończył. I jedynym, który raz ten prestiżowy, górski ultramaraton wygrał. I kto by pomyślał, że jego kariera zacznie się na Placu Grunwaldzkim, podczas szkolnych wyścigów sztafetowych w których... nawet nie pobiegł?

Bakcyl połknięty w 1997 r.

Tak było. Dokładnie 8 listopada 1997 r. szkoła go wystawiła do sztafety międzyszkolnego wyścigu, ale koledzy nie potrzebowali zmiennika. Więc nie wystartował. Ale tego dnia połknął bakcyla biegania. W ten sam dzień - za namową kolegi Marcina Jaskowskiego - wziął udział w odbywającym się chwilę później VII Biegu Niepodległości na dystansie 5 km. I wpadł po uszy. Wiele pomógł mu też legendarny Zbigniew Petri, gorzowski prekursor biegania.

Wtedy Pigłowski zaczął zaliczać kolejne zawody i dystanse. Trenował, biegając po kłodawskich lasach (mieszkał w gminie wiele lat). Pierwszy półmaraton zaliczył w 2007 r. A pierwszy maraton - od razu górski - dwa lata później.
W 2009, 2011 i 2012 r. zaliczył głośny dziś Bieg Rzeźnika na dystansie 75 km. Ale było mu mało. Dlatego na 30 urodziny w 2012 r. sprawił sobie oryginalny prezent: pokonał trzy biegi po 100 km. Udało się. W 2013 r. stanął więc do jeszcze większego wyzwania: Biegu Siedmiu Szczytów, czyli najdłuższego zabezpieczonego biegu w kraju: na 240 km. I to znowu było to!
Start i meta biegu znajdują się w Lądku-Zdroju, a trasa prowadzi przez wszystkie pasma górskie okalające Kotlinę Kłodzką. Limit czasu wynosi 52 godziny. - Dotychczas odbyły się jego cztery edycje, we wszystkich brałem udział. W 2015 r. udało mi się go wygrać - wylicza D. Pigłowski.

W międzyczasie brał udział także w innych maratonach i ultramaratonach. Ścigał się na dystansach po 100 czy 140 km. Bo właśnie długie biegi najbardziej mu pasują.

Kosmiczne napoje? Nie, cola!

W tygodniu trenuje pięć razy. Zalicza od 10 do 20 km. Dodatkowo w niedzielę robi sobie „wycieczki biegowe”. Tak je subtelnie nazywa. W rzeczywistości to długie marsze (czasami do 50 km!). Podczas tych spacerów... testuje swój organizm. Je i pije różne produkty, by sprawdzić, czy i jak zareaguje na nie ciało. Po co? Np. by nie dostać potem na trasie rozwolnienia. Tak, tak. Ultramaratończyk musi myśleć o wszystkim.

Jego trasy treningowe przebiegają m.in. przez Chróścik, Racław, Stanowice czy Sosny i obejmują dystanse od 10 km przez 15, 21, 28, 38 i 50 km. Treningi szybkościowe zalicza na stadionie lekkoatletycznym przy ul. Wyszyńskiego. Raz w roku wyjeżdża jeszcze na obóz biegowy, zazwyczaj do Szklarskiej Poręby.

Staram się zdrowo odżywiać, choć nie zostanę wegetarianinem

- A dieta? Musisz się pilnować? – pytam. Odpowiada ze śmiechem, że nie głoduje. A wręcz nie trzyma żadnej diety. - Staram się zdrowo odżywiać, choć nie zostanę wegetarianinem. Unikam jedynie produktów wysokoprzetworzonych, chemii, śmieciowego jedzenia. Odżywek i suplementów prawie nie stosuję - zdradza. Na trasie, poza wodą i izotonikami, lubi pić... colę. Nazywa ją „ambrozją ultramaratończyków”. Sprawdził wiele różnych napojów, jednak właśnie poczciwa cola bije wszystkie na głowę.

Kończy to, co zaczyna

Ma jedną zasadę. Nie schodzi z biegu. Jak by nie było ciężko, jak by nie było źle, kończy to, co zaczął. A jak człowiek ma przed sobą 240 km po górskich ścieżkach to o kryzysy łatwo. - Ja się nudzę już na 10 km. Jak tobie udaje się pokonywać tak długie trasy? - dziwię się.

Dawid tłumaczy, że bieganie ultramaratonów to w 50 proc. przygotowanie fizyczne, w 25 proc. sprzęt, wyposażenie i rozłożenie sił w trakcie biegu oraz w 25 proc. psychika. - O takim dystansie nie myślę jako o całości. Dzielę go w głowie na odcinki i skupiam się na ich przebiegnięciu. Nie myślę o mecie ale o dotarciu do kolejnego punktu oddalonego zazwyczaj o kilkanaście kilometrów. Staram się być cały czas w ruchu, nie siadać, nie kłaść się, ponieważ to pogłębia poczucie zmęczenia i demotywuje. Nigdy też nie kładę się spać, choć niektórzy tak robią. To znaczy raz spróbowałem ale nie mogłem zasnąć - śmieje się D. Pigłowski.

- No a nuda? - dopytuję. Okazuje się, że na 240 kilometrach... nie ma na nią miejsca. Podziwia widoki, koncentruje się na tym, co pod nogami (to w końcu bieg górski wąskimi ścieżkami), pilnuje oznaczeń, by się nie zgubić. - Czasami też, mijając innych zawodników, rozmawiam z nimi. Dzielimy się historiami, wspomnieniami. To też pomaga przetrwać - zdradza Dawid.
I mówi też zupełnie szaloną rzecz. W ultramaratonach to nie inni zawodnicy są twoimi rywalami. Walczysz wyłącznie sam ze sobą. Jedni wykorzystują ten czas, by poukładać w głowie myśli. Inni myślenie wyłączają, a nogi niosą ich same. - Trudno opisać, jak niesamowitą walkę toczy się ze sobą, by się nie poddać i łamać kolejne granice. Człowiek sięga po ukryte rezerwy i można powiedzieć, że siłą woli zmusza organizm, by parł dalej. W chwilach największych trudności pomaga mi modlitwa - dodaje gorzowianin.

Podkreśla, że to wszystko, co osiągnął, byłoby nie możliwe bez wsparcia i wyrozumiałości rodziny, przyjaciół i i znajomych. - Dziękuję im z całego serca - mówi.

Tomasz Rusek

Najwięcej moich tekstów znajdziecie obecnie na stronie międzyrzecz.naszemiasto.pl. Żyję newsami, ciekawostkami, inwestycjami, problemami i dobrymi wieściami z Międzyrzecza, Skwierzyny, Trzciela, Przytocznej, Pszczewa i Bledzewa.
To niezywkły powiat, moim zdaniem jeden z najpiękniejszych (i najciekawszych!) w Lubuskiem. Są tam też wspaniali ludzie, z którymi mam szansę porozmawiać na facebookowym profilu Głos Międzyrzecza i Skwierzyny. Wpadnijcie tam koniecznie. Udało się nam stworzyć wraz z ponad 15 tysiącami ludzi fajne, przyjazne miejsce, gdzie znajdziecie newsy, piękne zdjęcia, relacje z ważnych wydarzeń i - codziennie! - najnowszą prognozę pogody. Bo od pogody zaczynamy dzień.


Staram się pilnować najważniejszych spraw i tematów. Sporo piszę o:


jeziorze Głębokim, o inwestycjach, czy atrakcjach turystycznych, ale poruszamy (MY - bo wiele tematów do załatwienia i opisania podpowiadacie Wy, Czytelnicy) dziesiątki innych spraw. 
Dlatego przy okazji wielkie dzięki za Wasze komentarze, opinie, zaangażowanie i wsparcie.



Zdarza się też, że piszę o Gorzowie. To moje rodzinne miasto, które - tak lubię myśleć - znam jak własną kieszeń. Cały czas się zmienia, rozbudowuje, wiecznie są tu jakieś remonty i inwestycje, więc pewnie jeszcze przez lata nie zabraknie mi tematów!



 


Do Gazety Lubuskiej (portal międzyrzecz.naszemiasto.pl jest jej częścią) trafiłem niemal 20 lat temu. Akurat zakończyłem swoją kilkuletnią przygodę z Radiem Gorzów i Radiem Plus, więc postanowiłem się sprawdzić w słowie pisanym (choć mówione było świetną przygodą). I tak się sprawdzam, i sprawdzam, i sprawdzam. Musicie bowiem wiedzieć, że Lubuska sprzed nastu lat i obecna to zupełnie inne gazety. Dziś, poza pisaniem, robimy zdjęcia, nagrywamy filmy, przygotowujemy relację. Żaden dzień nie jest takim sam. I chyba dlatego tak lubię tę pracę.

Lubię też:



  • jazdę na rowerze

  • pływanie

  • urlopy

  • gołąbki

  • seriale

  • lenistwo



nie przepadam za:



  • winem

  • górami

  • ogórkową

  • tłumem

  • hałasami

  • wczesnym wstawaniem (aczkolwiek nieźle mi wychodzi!)



OK, w ostateczności mogę zjeść ogórkową.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.