Promile karmią bestię

Czytaj dalej
Joanna Krężelewska

Promile karmią bestię

Joanna Krężelewska

Sąsiedzka sprzeczka. Błahy powód. Syn stanął w obronie ojca. Dwa ciosy nożem do obcinania końskich kopyt skończyły jego 22-letnie życie. A zabójcy nie ułaskawił nawet prezydent Bierut.

1 czerwca 1946 roku. Dzisiejsze Wełdówko, osada w gminie Tychowo, nosiło nazwę przetłumaczoną dosłownie z języka niemieckiego Klein Voldekow - Małe Włodkowo. W domu Józefa H. doszło do sprzeczki, później do bójki, której skutkiem był zarzut zabójstwa. Próżno doszukiwać się tu motywu.

Promile karmią bestię

To historia, w której widać, że bezsensownej śmierci towarzyszą niezmiernie często promile. To one wyzwalają w niektórych agresję i zło, którego istnienia zapewne nawet nie podejrzewają...

W przepastnych zasobach Archiwum Państwowego w Koszalinie znajdują się akta sprawy Bolesława C., 29-letniego kawalera, właściciela poniemieckiego gospodarstwa. Dotyczą wydarzeń sprzed 68 lat.

To była sobota, 1 czerwca. Sołtys Józef Z. odwiedził swego imiennika Józefa H., by poinformować go o wiecu politycznym, który planowany był w gminie Tychowo. - Gdyśmy rozmawiali, przyszedł obywatel Bolesław C. - opisywał później sołtys. - Józef częstował nas galaretką. W tym czasie przyszedł Franciszek Ł. z Izydorem W. Przyszli z wesela w stanie podchmielonym. W. zaczął robić wymówki, że jemu zostały zabrane narzędzia rolnicze.

Promile karmią bestię

Od słowa do słowa. Zaczęły się krzyki: "Precz z PGR!". Według relacji sołtysa nakłonił on Izydora W., by opuścił gospodarstwo. I tak też się stało. Ale na podwórku doszło do szarpaniny. Sołtys oglądał ją z bezpiecznej odległości. Zza domu. Wołanie o ratunek usłyszał Zygmunt W., syn Izydora, który nie poszedł na wesele. - Usłyszał też mój brat, Marian. Pospieszyliśmy do nich. Marian podszedł do Bolesława C., mówiąc "Bolek, coś ty ojcu memu zrobił?" Bolesław krzycząc "wy skurw..., ja was powyrzynam" uderzył brata mego w krtań dwukrotnie. Brat zaczął uciekać. Zauważył siekierę, porwał ją i dopędziliśmy C., który schował się do piwnicy w gospodarstwie Józefa H.

To były ostatnie kroki Mariana W. W ferworze walki nie poczuł nawet, że cały jest we krwi. Upadł. Stracił przytomność.

A co w tej sprawie miał do powiedzenia posterunkowemu gospodarz H.? - Przyszedł do mnie Józef Z. i Bolesław C. w stanie podpitym, który prosił ażeby dać coś zjeść. Postawiłem podwieczorek. Po pewnej chwili przyszedł Franciszek Ł. i Izydor W., których poprosiłem do stołu. Izydor W. zaczął się ze mną sprzeczać na temat sprzętu rolniczego. Ł. go uciszył. C. zapytał, kto się chce bić. Izydor, żeby uniknąć bójki wyszedł. Za nim C. Obawiając się bójki, wyszedłem za nimi. Zobaczyłem, jak Izydor uciekał w stronę domu. Bolek zaczął wywijać nożem nad głową Franciszka. Zapytałem, co robi, a on schował nóż do kieszeni i zaczął Franciszka całować.

Według opisu Józefa H. po chwili Izydor wrócił w asyście dwóch synów. Sam w zakrwawionej koszuli. Gospodarz miał pobiec w kierunku wioski po wsparcie, by rozdzielić awanturników. "(...) widząc zamieszanie i że mogą nastąpić następstwa" - tłumaczył. Nie zdążył. Gdy wrócił, zakrwawiony Marian leżał na jego podwórku. Posłał po wózek, by nieprzytomnego odwieźć jego ojcu.

Franciszek Ł. dokładnie opisał moment zadania śmiertelnych ciosów. - Marian doszedł do Bolesława C. i zapytał się, za co pobił jego ojca. C. bez słowa odpowiedzi błyskawicznie wyjął nóż i uderzył Mariana. Ja, nie chcąc się wtajemniczać w bijatykę, poszedłem do domu weselnego - wyjaśnił milicjantowi.

49-letni Izydor W. był przesłuchiwany przez mundurowych trzy dni po zdarzeniu. Zapewne żałował, że wyszedł z wesela, które trwało w najlepsze i poszedł dyskutować o narzędziach rolniczych, które ktoś rzekomo zabrał z jego gospodarstwa. Tym bardziej że jak sam przyznał, Józef H., słysząc jego zarzuty, obraził się. - Widząc wtedy, że Bolesław C. ma złe zamiary, wyszedłem z mieszkania, kierując się do domu - opisywał ciąg zdarzeń po tym, jak upomniał się o sprzęt.

Promile karmią bestię
Promile karmią bestię

- Będąc u wyjścia na schodkach C., który wyszedł za mną, uderzył mnie jakimś narzędziem raz w rękę powyżej łokcia. Obróciłem się do niego w celu obronnym, on natomiast uderzył mnie raz pod szyję i w lewą rękę. Uciekłem do domu. Krzycząc "ratunku!". Usłyszeli mnie moi synowie, przybiegli do mnie, pytając kto mnie pobił. Odpowiedziałem. Starszy syn Marian skierował się w stronę Bolesława z zapytaniem, za co mnie pobił, lecz C. bez słowa ugodził go sztyletem. C. widząc, że syn leży, zaczął mnie gonić. Młodszy syn też zaczął uciekać. Bolesław C. zawrócił do mieszkania Józefa H. Z domu zostałem zabrany do opatrunku. Jak wróciłem, syn leżał na łóżku bez przytomności.

Bolesław C. od początku o sprawie mówił krótko. Podczas przesłuchania podkreślił, że on również został zaproszony na wesele. Nie poszedł, bo wiedział, że będzie tam też Izydor W. - Którego znałem, jako awanturnika - tłumaczył. Przyznał, że do Józefa H. poszedł pijany. - Około szóstej przyszedł Izydor W. i to w stanie gorszym, gdyż przyszedł z wesela. Gdy przyszedł, powiedział do H.: "ty skurw... zabrałeś mi wszystkie maszyny". H. go uspokajał. I razem wszyscy wyszliśmy na podwórze - mówił. Twierdził też, że pierwszy bójkę rozpoczął Izydor W. Mało tego, jego syn Marian dobiegł do nich z pałką w dłoni. - To wyjąłem sztylet i uderzyłem. Ja to zrobiłem w obronie własnej. Marian W. uderzył mnie tak, że się wywróciłem - podkreślił.

Bolesław C. został tymczasowo aresztowany. Zdaniem śledczych zachodziła bowiem obawa, że będzie się ukrywał. A sprawa była poważna.

Promile karmią bestię

2 czerwca do Szpitala Powiatowego w Białogardzie trafił 22-letni Marian W. Miał głęboką, trzycentymetrową ranę po lewej stronie szyi. Po czterogodzinnym pobycie w szpitalu młody mężczyzna dostał napadu kaszlu. W efekcie nastąpił silny krwotok z rany. „Natychmiastowa pomoc okazała się bezskuteczna z powodu wielkiego upływu krwi wskutek pęknięcia tętniaka tętnicy szyjnej. O godz. 12.45 nastąpiło zejście śmiertelne” - to informacja ze świadectwa zgonu.

6 sierpnia 1946 roku prokurator podpisał się pod aktem oskarżenia przeciwko Bolesławowi C. Mężczyzna został oskarżony o to, że „1 czerwca 1946 roku w Małym Włodkowie, ugodziwszy dwukrotnie sztyletem Mariana W. w szyję w zamiarze zadania mu uszkodzenia ciała, na skutek czego Marian W. otrzymał ranę cięto-kłutą szyi i w dniu 2 czerwca 1946 roku w szpitalu z powodu upływu krwi wskutek pęknięcia tętniaka tętnicy szyjnej wewnętrznej zmarł - nieumyślnie spowodował śmierć Mariana W.”

7 października 1946 roku Bolesław C. zasiadł na ławie oskarżonych w Sądzie Okręgowym w Koszalinie. Rozprawa była krótka - oskarżony do winy się nie przyznał, a oskarżyciel wniósł o przekazanie sprawy koszalińskiej prokuraturze, co uzasadniał potrzebą zmiany kwalifikacji czynu z nieumyślnego spowodowania śmierci na zabójstwo. Tak też się stało i kolejny akt oskarżenia ujrzał światło dzienne 15 października.

Promile karmią bestię

5 grudnia 1946 roku Sąd Okręgowy w Koszalinie na sesji wyjazdowej w Białogardzie zajął się sprawą. Bolesław C. zmienił zdanie i do winy się przyznał. Ale wciąż twierdził, że się bronił.

Zeznania poszczególnych świadków w szczegółach się różniły. To pojawiał się wątek z siekierą, to znów poszczególni uczestnicy awantury byli tymi bardziej agresywnymi. Co do najważniejszych jednak wydarzeń feralnego wieczora wszyscy się zgadzali. Sędziowie Kukla, Przybys i Stankiewicz nie mieli więc dylematów. Uznali Bolesława C. winnym zbrodni opisanej w akcie oskarżenia i skazali go na sześć lat więzienia.

„Oskarżony na rozprawie przyznał się do winy i wyjaśnił, że wieczorem, 1 czerwca 1946 r., gdy był u Józefa H. w sprawie konia, przyszedł tam sołtys Z., a następnie Izydor W., powracający z wesela. Zaraz po swym wejściu W. wszczął sprzeczkę z H. o maszyny. Gdy rozpoczęła się sprzeczka przybyli synowie Izydora - Marian i Zygmunt, i zaczęła się bójka. Izydor i Zygmunt uderzyli oskarżonego, a Marian zamierzył się na niego siekierą. Wówczas on w obronie swego życia wyjął z kieszeni nóż do obcinania końskich kopyt i uderzył nim Mariana W., a gdy ten upadł - uciekł do domu” – tak sędziowie opisali wersję oskarżonego.

Promile karmią bestię

I nie dali jej wiary: „Na podstawie całokształtu przewodu sądowego, w szczególności zeznań świadka Józefa Z., Izydora W., Franciszka Ł. i Zygmunta W. sąd ustalił, że gdy po sprzeczce w domu H. Izydor W. wyszedł na podwórko, wybiegł za nim oskarżony i uderzył go dwukrotnie nożem w szyję i rękę. Izydor W. począł uciekać w stronę domu i wołać synów na pomoc. Na krzyk ojca przybiegli Marian i Zygmunt, przy czym Marian biegł z gołymi rękami, a Zygmunt ze sztachetą. Marian W. zapytał oskarżonego, za co zranił ojca, w odpowiedzi na to oskarżony uderzył go dwukrotnie nożem w szyję, na skutek czego ten upadł na ziemię, a oskarżony pobiegł za Izydorem i Zygmuntem W. Marian W. wówczas podniósł się z ziemi i chwyciwszy leżącą w pobliżu siekierę chciał biec za oskarżonym, lecz zrobiwszy kilka kroków ponownie upadł na ziemię” - tę wersję w uzasadnieniu wyroku przyjęto za prawdziwą.

Sędziowie byli przekonani, że Bolesław C. chciał zabić. Dlaczego? Użył niebezpiecznego narzędzia i zadał cios w newralgiczne miejsce. Przy wymiarze kary sąd miał na uwadze z jednej strony złą wolę oskarżonego, a z drugiej strony jego „młody wiek, niski poziom umysłowy, stan podniecenia wywołany alkoholem i kłótnią”.

Od wyroku apelację złożyły obie strony postępowania - zarówno obrona, jak i oskarżenie. Prokurator domagał się uchylenia wyroku i surowszej kary m.in. dlatego, że oskarżony nie wykazał skruchy, starając się przerzucić odpowiedzialność za wywołanie zajścia na rodzinę W. „Popełniając powyższy czyn oskarżony wykazał szczególne natężenie złej woli i zaciekłość, gdyż uprzednie zranienie Izydora W. i krew cieknącą w miejscu zranienia nie opamiętały i nie zreflektowały oskarżonego, ale go pobudziły do dalszych działań, których ukoronowaniem był morderczy cios, zadany Marianowi W. w szyję” - argumentował prokurator J. Kulicki.

14 lutego 1947 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku utrzymał zaskarżony wyrok w mocy.

Promile karmią bestię

Bolesława C. objęła amnestia z 22 lutego 1947 roku. Zamiast 6 lat miał odsiedzieć 3. Po 2 latach odsiadki z więzienia w Goleniowie napisał do prezydenta Bolesława Bieruta list z prośbą o ułaskawienie, którego odręcznie pisany oryginał znajduje się w aktach sprawy.

„Gorąco i uprzejmie” prosił o zwolnienie z reszty kary za „lekkomyślnie” spowodowaną zbrodnię. Był to jego zdaniem „nieszczęśliwy wypadek”, bo przecież sam nie przejawiał „przestępczych skłonności”. Deklarował szczerą chęć uczestnictwa w „odbudowie Demokratycznej Polski Ludowej razem z Narodem” zaznaczając, że ma gospodarstwo na Ziemiach Odzyskanych, które „nie może być racjonalnie uprawiane z uwagi na brak sił fachowych”.

I choć Bolesław C. zapewniał „Obywatela Prezydenta, jako Ojca Narodu, że po raz wtóry nie wejdzie w kolizję z prawem”, wnioski o ułaskawienie zostały pozostawione bez biegu.

Przeczytaj kolejne 10 historii za 3,69zł!

Joanna Krężelewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.