Reportaż. Mityczna Diana szła na polowanie z łukiem. One biorą kniejówki i sztucery. Trofea? Jak św. Hubert podarzy. Liczy się przygoda

Czytaj dalej
Fot. Fot. Andrzej Gurba
Andrzej Gurba

Reportaż. Mityczna Diana szła na polowanie z łukiem. One biorą kniejówki i sztucery. Trofea? Jak św. Hubert podarzy. Liczy się przygoda

Andrzej Gurba

- Proszę wyrównać i już nie rozmawiać - zaczyna Tadeusz Talewski. Diany stoją w szeregu naprzeciwko niego. Jest kilku panów, ale raczej do asysty. Z boku drepczą w śniegu naganiacze, którym pomagać będą psy - gończe polskie.

Razem z dianami szykujemy się na polowanie. My jako obserwatorzy. Poranna zbiórka, prowadzona zgodnie z myśliwskim ceremoniałem, organizowana jest przed dawnym pałacem w Niepoględziu w gminie Dębnica Kaszubska. Całością dowodzi Tadeusz Talewski z Koła Łowieckiego „Bielsko”.

Sygnaliści grają łowieckie powitanie. Tadeusz Talewski omawia zasady polowania, szczególną uwagę zwracając na bezpieczeństwo.

Po godzinie 8 ruszamy bonanzami na łowiska. To teren gmin Dębnica Kaszubska i Kołczygłowy. Humory dopisują. Pogoda też. Jest lekki mróz, ale z pokrywą śnieżną. - To tak zwane polowanie na stopie, a więc na śniegu - wyjaśnia diana Magdalena Jóskowska.

Pięć miotów w śnieżnej scenerii

Po kilku kilometrach mamy pierwszy miot (pędzenie). W ciągu całego dnia będzie ich pięć. Diany ustawiają się przy drodze w linii, w odległości około 100 metrów od siebie. Początek polowania rozpoczyna się po sygnale (koniec również). Po chwili słyszymy naganiaczy. Nawołują, aby spłoszyć zwierzynę. Nie używają kołatek, bo od tego już się odchodzi. Pomagają im psy. Gdy szczekają, to znak, że blisko są dziki albo jeleniowate. W czasie dwóch pierwszych pędzeń nikt nie oddaje strzału.

- Polowanie zbiorowe to przede wszystkim integracja. Trofea są na dalszym planie - przekonuje Magdalena Jóskowska.

Stoimy na stanowisku z Wiolettą Łysko. Przed nami pojawia się łania z cielakiem. Diana podnosi broń, zastygamy. Zwierzęta stoją kilkadziesiąt metrów od nas. Na chwilę przystają. Diana nie oddaje strzału.

- Ukształtowanie terenu na linii strzału nie było korzystne. Trzeba pamiętać, że obok stoją koleżanki - tłumaczy Wioletta Łysko.

Kolejne stanowisko. Cisza jak makiem zasiał. Stoimy niemal bez ruchu przez kilkadziesiąt minut. No i czujemy już ten mrozik. Jest sygnał o zakończeniu pędzenia. I minutę później wychodzą łanie...

- I tak były za daleko - mówi Małgorzata Ollik-Szczesik, selekcjonerka z koła Wieniec Osusznica, mieszkanka Sławna.

Anna Kukier z koła Jeleń w Studzienicach poluje od pięciu lat. W kolejnym pędzeniu dostajemy pierwsze stanowisko. Wokół przepiękna sceneria. Drzewa oprószone śniegiem, widok na wąwóz. I wijąca się niczym serpentyna leśna droga. Ucinamy sobie pogawędkę i czekamy. Naganki już nie słychać. Słychać za to trzaski. Idzie dzik. Zatrzymuje się i wybiera jako swoją drogę nie przejście przed nami, lecz z boku. I niespiesznie przechodzi przez drogę, kilkadziesiąt metrów od nas. Strzał nie pada.

Ogólnie można powiedzieć, że Dianom ze słupskiego okręgu święty Hubert w czasie tego polowania zbiorowego nie darzył. Oddano niespełna dziesięć strzałów. I tylko jeden był celny (łania).

Królowa polowania i królowa pudlarzy

Koniec polowania Dian to oczywiście tradycyjna oprawa, z pokotem, sygnałami myśliwskimi, no i wręczeniem tytułów.

Królową polowania została Agata Łabenda z Łupawy

- To nie jest mój pierwszy taki tytuł, ale zawsze mnie cieszy. Poluję od czternastu lat. Dzisiaj święty Hubert wyjątkowo mi darzył. Na pięć miotów zwierzyna wyszła mi w trzech - mówi.

Królową hodowców (a w zasadzie pudlarzy) została Aneta Wolska z Sopotu (w ubiegłym roku królowa polowania). Słowo „pudlarz” w gwarze myśliwskiej oznacza „kiepski strzelec”.

- Lis i inna zwierzyna była sprytniejsza. I w taki oto sposób zasłużyłam na ten tytuł - uśmiecha się Aneta Wolska.

Michał Pobiedziński, łowczy okręgowy ze Słupska, podkreśla, że polowania zbiorowe to doskonały sposób na integrację środowiska łowieckiego, w którym Diany odgrywają znaczącą rolę.

- Cieszymy się, że coraz więcej kobiet poluje. Panie łagodzą obyczaje i pomagają promować łowiectwo - oznajmia Michał Pobiedziński. Dodaje, że każde polowanie zbiorowe, a więc również i Dian, to okazja do przeszukania terenu pod kątem padłych dzików (profilaktyka afrykańskiego pomoru świń - ASF).

Dlaczego panie polują?

W okręgu słupskim poluje ponad 100 kobiet na 3000 zarejestrowanych myśliwych.

Monika Płuciennik, selekcjonerka ze Słupska i członkini koła Gwardia, łowiectwem para się od pięciu lat. Nie ma myśliwskich tradycji rodzinnych, ale ma jasno sprecyzowane poglądy.

- Na studiach zapisałam się na staż łowiecki. I tak rozpoczęła się ta przygoda - mówi. - W łowiectwie pociąga mnie wszystko. Jestem w stanie zaobserwować zachowania zwierząt, obcować z przyrodą. I lubię tę atmosferę, tradycję. Lubię kulturę łowiecką. Jestem też sokolnikiem. A samo strzelanie? Jem mięso i jestem świadoma, jak się je pozyskuje, skąd pochodzi. Jako zootechnik i technik weterynarii zajmuję się zwierzętami hodowlanymi. I mam porównanie. Wiem, jak to wszystko się odbywa.

Co cechuje dobrego myśliwego?

- Przede wszystkim etyka i cierpliwość - stwierdza Monika Płuciennik.

Dlaczego współcześnie hejtuje się myśliwych?

- Przez stereotypy i niewiedzę. Jest taki obraz myśliwego - duży, stary mężczyzna z wielkim brzuchem, flinta przewieszona przez ramię i butelka w kieszeni. Walczymy z tym, ale jest trudno. Często ludzie są hipokrytami. Kupują mięso w sklepie i wypierają wiedzę, jak ono jest pozyskiwane. Nikt nie chce widzieć krwi na swoich rękach, ale schabowego na obiad to każdy zje - ocenia Monika Płuciennik. I jeszcze dodaje, że ludzie lubią wypowiadać się na tematy, o których nie mają pojęcia. I bezmyślnie powielają nieprawdziwe informacje.

Małgorzata Ollik-Szczesik poluje od 2011 r. U niej to tradycja rodzinna. Poluje tata i jej dwóch braci.

- Tata zabierał mnie jako dziecko na polowania, zajmowałam się też naganką. Łowiectwo to moja pasja, część życia. Nie uganiam się za trofeami. W łowiectwie uwielbiam integrację, spotkania, wymianę doświadczeń. Jako Diany wspieramy się wzajemnie. U nas nie ma dużej rywalizacji. Inaczej niż u panów. I na polowania poświęcam każdą wolną chwilę. Osoby spoza środowiska łowieckiego dziwią się, że kobiety polują. No cóż... - uśmiecha się Małgorzata Ollik-Szczesik.

Inaczej do łowiectwa trafiła Anna Kukier.

- Od kilkunastu lat zajmuję się szkoleniem psów myśliwskich. Muszę zapewnić im stały kontakt z lasem. Wcześniej uczestniczyłam w polowaniach z psami jako pomocnik. Poluje też mój mąż. No i tak to się zaczęło - opowiada. - Dla mnie łowiectwo to czas odpoczynku w lesie, obserwacja przyrody. Lubię podchody z psem. W gronie myśliwych Diany to standard. Poza naszym środowiskiem wzbudza to zdziwienie. Może wynika to też z przekonania, że polowanie jest trudne. Ciężka broń, niepogoda, oporządzenie strzelonej zwierzyny. Powiem, że jako Diany dajemy radę. Historycznie polowania to wyłącznie męski świat. Pewnie to też ma znaczenie. Dobrze, że jesteśmy w łowiectwie. Podchodzimy do polowań z większym dystansem, a więc łagodzimy obyczaje.

Magdalena Jóskowska, która w słupskim okręgu PZŁ przewodniczy komisji promocji, etyki i tradycji łowieckiej, przez 12 lat chodziła na polowania z mężem.

- No i złapałam bakcyla - śmieje się. Sama poluje od dziewięciu lat. - Święty Hubert ci podarzy albo nie. Dla mnie to nie ma znaczenia. Ma natomiast możliwość obcowania z przyrodą - przekonuje.

Czy przejmuje się hejtem? Trochę jest już na niego odporna.

Andrzej Gurba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.