Rodzina ofiar wciąż cierpi. Prokurator chce przywrócenia dożywocia dla podpalacza

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Robert Gębuś

Rodzina ofiar wciąż cierpi. Prokurator chce przywrócenia dożywocia dla podpalacza

Robert Gębuś

Blisko 5 lat po śmierci dwójki dzieci w pożarze kamienicy rodzina ofiar wciąż boi się podpalacza. Mężczyzna z więzienia może wyjść za 22 lata. Pokrzywdzeni chcą, żeby nie wyszedł nigdy.

W tym roku, w czerwcu, Janek, żywiołowy, kochający życie chłopak, obchodziłby swoją osiemnastkę. Jego siostra Agata w sierpniu skończyłaby 21 lat. Oboje zmarli w wyniku pożaru kamienicy przy ul. Pileckiego w Lęborku, podpalonej ręką Macieja D., byłego chłopaka ich siostry, Darii. Maciej D., który tak chciał się odegrać na swojej byłej dziewczynie, odsiaduje wyrok 25 lat więzienia za tę zbrodnię. Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał, że dożywocie, na które skazał go Sąd Okręgowy w Słupsku, to kara zbyt surowa.

Prokurator generalny uważa jednak inaczej i złożył skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Chce przywrócenia Maciejowi D. wyroku dożywocia. 11 maja Sąd Najwyższy rozpatrzy skargę kasacyjną. Jeśli uzna ją za zasadną, sprawa wróci na wokandę i sąd ponownie oceni, czy Maciej D. spędzi w więzieniu resztę życia, czy też z niego kiedyś wyjdzie.

- Boimy się, że wyjdzie po 22 latach jako zdemoralizowany 42-latek i będzie chciał się na nas mścić. Już wcześniej się odgrażał - uważa Wioletta Wenig, matka ofiar pożaru.

- Jestem przekonana, że podpalił kamienicę po to, żeby zabić Darię i jak wyjdzie, to będzie chciał ją skrzywdzić.

Sąd Apelacyjny: tylko chciał nastraszyć

Maciej D. został uznany za winnego podpalenia w 2018 r. kamienicy przy ul. Pileckiego w Lęborku, śmierci dwojga dzieci i narażenie na utratę życia 25 lokatorów. Ogień pod drewnianymi schodami budynku miał podłożyć z zemsty na swojej byłej dziewczynie Darii, z którą miał dziecko, trzymiesięczną wówczas Polę.

Dziewczyna wcześniej z nim zerwała. W wyniku pożaru w szpitalu zmarli 16-letnia Agata, siostra Darii, i jej brat, 13-letni Janek. Trzyletni Maciuś, brat ofiar, został poparzony. Mężczyzna najpierw przyznał się do podpalenia kamienicy, ale po śmierci rodzeństwa wycofał się ze swoich zeznań i konsekwentnie zaprzeczał, że jest sprawcą.

Nie dał temu wiary Sąd Okręgowy w Słupsku, który uznał, że Maciej D. działał z zamiarem pozbawienia życia swojej dziewczyny i liczył się z tym, że podpalenie kamienicy może spowodować śmierć innych ludzi. Skazał go na dożywocie. W jego postępowaniu Sąd Okręgowy w Słupsku nie dopatrzył się okoliczności łagodzących. Dostrzegł je jednak Sąd Apelacyjny w Gdańsku, który złagodził karę do 25 lat więzienia z możliwością wyjścia po 22 latach.

Uznał, że Maciej D. nie działał z zamiarem zabójstwa, a liczył na to, że samo zadymienie budynku spotka się z szybką reakcją strażaków. Zdaniem sądu chciał tylko przestraszyć partnerkę i liczył, że dzięki temu wróci ona do niego z ich córką.

Według sądu apelacyjnego jednym z argumentów świadczących o tym, że Maciej D. nie chciał doprowadzić do śmierci byłej dziewczyny, był fakt, że rozmawiał telefonicznie z Darią, która potem zeznała, że był zaskoczony tym, że trafiła do szpitala.

- Trudno sobie wyobrazić zdarzenie o takim przebiegu, że ktoś chce kogoś zabić, a potem rano dzwoni i jest zaskoczony, że ktoś przebywa w szpitalu- tłumaczył sędzia SA Andrzej Rydzewski.

Wziął też pod uwagę młody wiek oskarżonego, a także wyrażenie skruchy na pierwszym etapie postępowania.

Z taką decyzją nie zgodził się Prokurator Generalny, który wniósł o kasację wyroku do Sądu Najwyższego.

Prokurator: chciał zabić

W ocenie prokuratora Sąd Apelacyjny w Gdańsku niewłaściwie ocenił dowody. Prokurator twierdzi, że rację miał sąd pierwszej instancji, a sprawca działał z premedytacją.

„Kilka godzin przed zdarzeniem wyraźnie - werbalnie - Maciej D. wyraził swój zamiar podpalenia posesji przy ul. Pileckiego w Lęborku, zaś po podłożeniu ognia zaczekał kilka minut, aby upewnić się, że pożar dostatecznie się rozpalił”- czytamy w piśmie prokuratora generalnego.

Zdaniem prokuratury za tym, że Maciej D. planował zbrodnię, przemawia też fakt, że już wcześniej podpalił śmieci, ale ogień został ugaszony, bo zauważyła go jedna z mieszkanek. Podłożył ogień ponownie w nocy, tym razem skutecznie. W opinii śledczych skazany ukradł czujkę ruchu z klatki schodowej kamienicy, aby jego plan się powiódł. Wymknął się w nocy z domu przez okno, tak aby domownicy nie zauważyli jego wyjścia, przeszedł pieszo z Wilkowa do Lęborka, podłożył ogień pod schodami kamienicy i wrócił do domu, omijając kamery miejskiego monitoringu.

Prokurator Generalny uważa też, że Sąd Apelacyjny w Gdańsku źle ocenił intencje Macieja D., który początkowo zaproponował pomoc rodzinie. W opinii prokuratora propozycja nie była bezinteresowna, a sprawcy chodziło o to, aby była dziewczyna do niego wróciła. Kiedy się nie zgodziła, Maciej D. wysyłał do niej wulgarne SMS-y.

Prokurator zwrócił też uwagę, że wywiad środowiskowy, oceniony przez sąd apelacyjny jako pozytywny, nijak się ma do opinii siostry Macieja D., którą okradł i która nazwała go „złym człowiekiem”.

W opinii Prokuratora Generalnego sąd apelacyjny zbagatelizował bardzo wysoki stopień winy i szkodliwości społecznej czynu.

Prokurator domaga się przywrócenia Maciejowi D. kary dożywocia.

Na to też liczy Wioletta Wenig, matka ofiar pożaru, która 11 maja wybiera się do Warszawy na rozprawę do Sądu Najwyższego. Jest oskarżycielką posiłkową.

- Nie podarowałabym sobie, gdyby mnie tam nie było - akcentuje.

Maciuś zasypia przy zapalonym świetle

Wioletta Wening twierdzi, że mają powody się bać. Maciej D. wcześniej miał się Darii odgrażać. Później, kiedy trafił do więzienia, groźby ustały, ale lęk nie. Siedmioletni dziś Maciuś rany po oparzeniu będzie nosił przez całe życie, podobnie jak tragiczne wspomnienia. Chłopak do dziś korzysta z pomocy psychologa, ma stany lękowe, zasypia przy zapalonym świetle. Po przeszczepie skóry przechodzi bolesną laseroterapię.

- Musi brać leki. Często budzi się w nocy, boi się ciemności - mówi Wioletta Wenig.

- Pamięta pożar, Janka, Agatę... grał z Jankiem w gry komputerowe, Agata z nim wszędzie chodziła. Te wspomnienia pozostaną. Maciek pozostanie z traumatycznymi wspomnieniami, ale żyje. Tyle szczęścia nie miało jego rodzeństwo. Agata zmarła w szpitalu tydzień po pożarze. Janek walczył o życie dwa miesiące. Dziś ich mama odwiedza swoje dzieci na cmentarzu, spoczywają obok siebie. Ich dziecięce twarze spoglądają ze zdjęć umieszczonych na wspólnym grobie.

Wioletta Wenig spędza tu wolne chwile. Odwiedza dzieci w święta, stawia świeczki w ich urodziny, które szczególnie wówczas mają bolesny wymiar. Przypominają, że nigdy nie spędzą ich wspólnie.

- Nie potrafię o tym przestać myśleć. Przychodzą dni, że po prostu siadam i płaczę - mówi.

- Widzę koleżanki i kolegów Janka i Agaty. Niektórzy z nich mają już dzieci. U Janka na osiemnastych urodzinach byliby zapewne koledzy, których widuję, może wyszedłby na imprezę... Najgorsze są święta, ta pustka. Wszystko wraca.

Papierowe zadośćuczynienie

Dla Wioletty Wenig sąd zasądził 200 tys. zł tytułem zadośćuczynienia, 80 tys. dla Maćka, po 7 tys. zł dla Darii i Poli.

- Siedząc w więzieniu, nie ma żadnego majątku. Tak naprawdę to zadośćuczynienie jest tylko na papierze - nie kryje żalu Wioletta Wenig.

Robert Gębuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.