Strzałów Snajpera bało się całe miasto. Wolał zginąć, niż wrócić do więzienia

Czytaj dalej
Fot. Archiwum GS24
Mariusz Parkitny

Strzałów Snajpera bało się całe miasto. Wolał zginąć, niż wrócić do więzienia

Mariusz Parkitny

Dziś już nikt o nim nie pamięta, może poza jego kobietami. Ale 16 lat temu siał postrach w Szczecinie. Włamywał się do mieszkań i strzelał do ludzi z pistoletu.

Stanisław A. popełnił samobójstwo w marcu 2007 r., gdy nie miał już szans wydostać się z policyjnej obławy. Dotrzymał przysięgi, którą złożył po ucieczce z więzienia. Wolał się zastrzelić, niż wrócić za kraty.

Seria włamań i strzał w kolano

Zaczął grasować na prawobrzeżu Szczecina już w połowie 2006 r. Początkowo policja nie łączyła różnych przestępstw i faktów, a nawet zaliczyła wizerunkową wpadkę.

Do stycznia 2007 r. Snajper włamał się do kilku domków jednorodzinnych w kwadracie ulic: Batalionów Chłopskich, Bagienna, Mączna i Pszenna w Szczecinie-Zdrojach. Straty były niewielkie, bo przestępcę za każdym razem ktoś płoszył.

4 lutego 2007. Próba włamania do domu Janusza M. przy ul. Bagiennej. Przestępca z kominiarką na twarzy mierzy z pistoletu do domowników. Ucieka, gdy gospodarz zaczął wzywać pomocy.

7 lutego. Snajper strzela w kolano Albina M., ówczesnego znanego działacza lewicy. Gdy M. to nagłaśnia, policjanci sugerują, że to... gang-sterskie porachunki.

- Strzały w kolano mają miejsce właśnie w takich środowiskach - mówił wtedy jeden z ówczesnych funkcjonariuszy z biura prasowego szczecińskiej komendy.

Policja dość szybko musiała zweryfikować swoje opinie. Już 13 lutego Snajper strzela do mężczyzny przy hotelu Panorama. Rani go w głowę. Prokuratura kwalifikuje to jako usiłowanie zabójstwa. To ta sama broń, z której postrzelono Albina M. - wynika z opinii balistycznej.

Dzień później Snajper próbuje włamać się do mieszkania przy ul. Gwiaździstej. Płoszy go alarm.

Kumple spod celi

Przełomowa data to 26 stycznia 2007 r. Wtedy do aresztu trafia niepozorny mężczyzna. Jak się okazuje, wspólnik Snajpera. Po kilku tygodniach policja będzie miała dowody, że pomagał mu w napadach na mieszkania nie tylko w Szczecinie-Zdrojach. Poznali się prawdopodobnie jeszcze przed pierwszym aresztowaniem Stanisława A. Później razem siedzieli w więzieniu.

- Mamy podstawy sądzić, że Snajper mógł być sprawcą nawet osiemdziesięciu przestępstw. W części z nich ktoś mu pomagał. Weryfikujemy to - mówił wtedy insp. Tadeusz Pawlaczyk, szef zachodniopomorskiej policji.

W mediach pojawiły się policyjne komunikaty: - Poszukiwany to Stanisław A., urodzony w 1966 roku. Ma około 170-180 cm wzrostu, jest szczupłej budowy ciała. Kiedy ostatnio był widziany, miał na sobie ciemny strój typu sportowego.

Zatrzymanie wspólnika spowodowało, że pomagający Snajperowi kumple zaczęli się wykruszać. Niektórzy skusili się nawet na nagrodę za pomoc w jego ujęciu. Większość informacji, które przekazali policji, okazała się jednak blefem.

Jak się w toku śledztwa okazało, krąg towarzyski Snajpera był ogromny. Koledzy pomagali mu sprzedawać kradzione fanty, załatwiać jedzenie i odzież. Niektórzy udostępniali mu swoje mieszkania na mety. To kumple pomogli mu załatwić rewolwer i laptop, z którego śledził na bieżąco prasowe doniesienia o sobie.

Był taki moment, że Snajper czuł się w swoim towarzystwie bardzo pewnie. Dlatego na zdjęciach widać, jak śmieje się do obiektywu podczas domowej imprezy. W dłoni ma szklaneczkę z ciemnym napojem. Prawdopodobnie whisky. Ci, którzy te fotki robili, nie mieli potem skrupułów, aby przekazać je policji.

Po aresztowaniu wspólnika sytuacja Snajpera pogarsza się. Zmienia kryjówki nawet kilka razy dziennie. Gdy prokuratura wysyła za nim list gończy za strzelanie do ludzi, przestaje ufać kumplom. Zaszywa się w bunkrze w Puszczy Bukowej, niedaleko ul. Bukszpanowej. Urządza tam sobie miejsce do spania. Ma łóżko, kuchenkę, zapasy jedzenia, nawet czystą bieliznę i buty na zmianę.

Teren zna dokładnie. Tu się wychował. Ponad dwadzieścia lat wcześniej mieszkał w leśnym namiocie. Doprowadził sobie nawet prąd. Policjantowi, który go wtedy zatrzymał, zapowiedział, że następnym razem tak się zaszyje, że nikt go w puszczy nie znajdzie. Zarzekał się wtedy, że nigdy więcej nie wróci za kratki.

Uciekinier

Gdy tylko tożsamość Snajpera została ustalona, okazało się, że jest uciekinierem z Zakładu Karnego w Goleniowie.

Odsiadywał tam karę pozbawienia wolności za włamania, kradzieże i rozboje z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Był poszukiwany listem gończym od 5 lipca 2005 roku.

Zdawał sobie sprawę, że podczas dziesięciu lat, które spędził w celi, policyjne metody poszukiwań unowocześniły się. W komendzie wojewódzkiej powstał zespół do spraw poszukiwań celowych z kilkunastoma doskonale wyszkolonymi fachowcami dysponującymi świetnym sprzętem.

- Były takie momenty, że mieliśmy go już na widelcu. Uciekał nam w ostatniej chwili - opowiadał wtedy insp. Marek Bronicki, ówczesny zastępca komendanta wojewódzkiego policji.

Kilka dni przed ostateczną obławą policjanci wiedzieli już, że Snajper zaszył się w bunkrach nieopodal ulicy Bukszpanowej. Zaczęło mu jednak brakować pieniędzy i jedzenia. Większość kontaktów była już spalona, bo policja dotarła do jego kumpli. Ostateczna obława miała nastąpić w ostatnim dniu lutego 2007 r. A. wyszedł wtedy z bunkra. Do zatrzymania jednak nie doszło, bo dookoła było za dużo przechodniów. Policjanci obawiali się, że Snajper, ostrzeliwując się, zrani przypadkowych mieszkańców.

- Był bardzo ostrożny. Gdy wychodził z lasu, długo się rozglądał, czy nie wlecze się za nim ogon - opowiadali policjanci.

Miał przy tym tupet. Podobno nawet jeździł na rowerze przebrany za robotnika.

Zasadzka powiodła się dzień później, w czwartek, 1 marca. Snajpera spłoszyła karetka pogotowia, którą wziął za policyjny radiowóz. Wpadł w panikę, zaczął uciekać. Przyczajeni policjanci musieli zaatakować.

Czterdziestu funkcjonariuszy zaszło go z kilku stron. Uciekający Snajper zaczął przeskakiwać z jednego podwórka na drugie. Strzelał do policjantów. Jeden z nich widział przez chwilę na swojej piersi czerwony punkcik. Rzucił się natychmiast na ziemię. Żaden funkcjonariusz jednak nie ucierpiał.

Przy sobie Snajper miał woreczek z ponad czterdziestoma nabojami. Wystrzelił cztery. Ostatni strzał był celny. Trafił w lewą skroń. Stanisław A. zabił się z tej samej broni, z której zranił wcześniej dwie osoby. Policjanci znaleźli ją przy nim. Był to rewolwer z optycznym celownikiem.

- Siedzieliśmy wtedy w barze obok. Nagle usłyszeliśmy strzał. Podbiegliśmy do okien. Widzieliśmy, jak facet skacze przez płot. Miał włączony celownik w rewolwerze, bo widać było snop czerwonego światła. Strzelił trzy, cztery razy - opowiadał Łukasz, świadek obławy.

Jego kolega Grzegorz wchodził akurat do domu, gdy Snajper popełnił samobójstwo.

- Usłyszałem strzał. Potem zobaczyłem mężczyznę, który leży pod naszym płotem. Mama w tym czasie była w mieszkaniu, ale na szczęście nie wychodziła - dodaje.

Nagroda za pomoc w złapaniu Snajpera wynosiła 20 tys. zł. Nie została wypłacona.

Kobiety Snajpera

Stanisław A. w czasie, kiedy był poszukiwany, spotykał się z co najmniej dwiema kobietami. Jedną znał od wielu lat. Była kucharką w szczecińskiej restauracji. Starsza od niego o 12 lat. Wykorzystywał jej mieszkanie jako kryjówkę.

- Byłam jego miłością prawie 10 lat. Kochał tylko mnie! Wiedziałam, z kim mam do czynienia. Przecież przez większą część naszej znajomości Stasiek siedział w więzieniu. Próbowałam się odkochać, ale nie potrafiłam. Domyślałam się, że może spotykać się z kimś jeszcze na boku! Ale miał takie piękne oczy... I był taki męski. Nie potrafiłam się mu oprzeć - zwierzała się mediom rok po śmierci ukochanego.

Tę drugą poznał przez znajomą w 2006 r.

- Był bardzo opiekuńczy. I naprawdę bardzo dobry dla mnie i córki! Wstawał rano, robił dla córki śniadanie. Sprzątał w domu. Czasami znikał na kilka dni. Mówił, że wyjeżdża w interesach. Kiedy wracał, dawał pieniądze. A w łóżku był sprawny jak dwudziestolatek! Jak można się w kimś takim nie zakochać? Przeżyłam z nim raj na ziemi! - mówiła.

Dopiero gdy antyterroryści przyszli do jej domu, dowiedziała się o przeszłości kochanka.

Podczas poszukiwań matka Snajpera zaapelowała do syna, aby się poddał.

- Wychowałam sześcioro dzieci: pięciu chłopców i jedną dziewczynkę. Gdy Staś miał trzy latka, umarł mu ojciec. I wyrósł z niego mały bandyta. Gdy dorastał, z dnia na dzień stawał się coraz gorszy. Boże, co ja z nim miałam. Kradł mi pieniądze, wyzywał, bił. Synku, przestań krzywdzić ludzi. Poddaj się - mówiła zrozpaczona.

Syn po raz kolejny jej nie posłuchał. Po raz ostatni.

Mariusz Parkitny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.