Sylwia Lis

Ta historia rozdziera serce. Jak można takie rzeczy robić dzieciom!

29-letnia Mariola K. ma szóstkę dzieci. Troje wcześniej trafiło do innych rodzin, teraz w sądzie toczy się sprawa o odebranie lub ograniczenie jej praw Fot. Policja 29-letnia Mariola K. ma szóstkę dzieci. Troje wcześniej trafiło do innych rodzin, teraz w sądzie toczy się sprawa o odebranie lub ograniczenie jej praw do pozostałej trójki
Sylwia Lis

„Chrzest dziś sprawił, że stałaś się ukochanym dzieckiem Boga. Jego łaskę otrzymałaś, z nią jest prosta każda droga” - tak w dniu chrztu na portalu społecznościowym napisał Łukasz B. o swojej teraz pięcioletniej córce. Droga, którą przeszła Amelka z młodszym rodzeństwem, okazała się męką. Piekło na ziemi zgotowali dzieciom rodzice.

Mariolę K. i Łukasza B. z Widzina pod Słupskiem sąd aresztował na trzy miesiące. Wcześniej usłyszeli w prokuraturze zarzuty znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad trojgiem maleńkich dzieci: Alanem, Nadią i Amelią. Sprawa wyszła przypadkiem. Czy naprawdę nikt wcześniej nie widział, że dzieciom dzieje się krzywda?

Matka

29-letnia Mariola K. urodziła sześcioro dzieci. Trójka starszych jest w innych rodzinach. Pierwsze tuż po porodzie kobieta zostawiła w szpitalu, drugie wychowuje jej wcześniejszy partner, a kolejne trafiło do rodziny zastępczej.

- Ona jest tu obca - mówią o Marioli K. sąsiedzi.

- Wpatrzona w Łukasza, zwariowana na jego punkcie - słyszymy.

- Mieszkali w dwurodzinnym domu, często były tam libacje. Gdy we wsi organizowane były mikołajki, nigdy nie przychodziła. Albo mówiła, że dzieci są za małe, albo - że chore. Czasem ją widywałam, ale tylko wtedy, gdy chodziła do sklepu. Alkohol kupowała, ale starała się to ukrywać. Myślę, że ona by tym dzieciom nic nie zrobiła. To jemu chyba w głowie się poprzewracało. Jednak jak matka mogła pozwolić na taką krzywdę?! To zwyrodnialcy, nawet nie chcę o tym słyszeć!

Ojciec

35-letni Łukasz B. to budowlaniec. Wiele lat pracował w Irlandii. Z Mariolą K. zamieszkali w jego rodzinnym domu. Za ścianą żyje jego kuzynostwo.

Jeden z braci Łukasza, Mateusz, nie wierzy w to, co miało wydarzyć się w Widzinie.

- O wszystkim dowiedziałem się z artykułu w Internecie - przyznaje. - Pracuję za granicą, ale co miesiąc zajeżdżam do brata. Nic niepokojącego nie zauważyłem, dzieci w mojej obecności nie były bite. Owszem, brat z dziewczyną nadużywali alkoholu, ale nie wierzę, żeby byli zdolni do katowania maluchów.

- Myślę, że ten Łukasz brał narkotyki - spekuluje sąsiad. - Dużo pił po tym powrocie z zagranicy. Libacje w tym domu były i to bardzo duże. Wcześniej całkiem z niego porządny chłop był. Dobrze robił, żadnej fuszerki nie odwalił. Tylko niech pani nic nie mówi, że ja coś powiedziałem - zastrzega.

- Ale przecież oni panu nic nie zrobią, są w areszcie - odpowiadam.

- Ale inni może tak, może ktoś będzie chciał się zemścić - przypuszcza mężczyzna. - Tu lepiej nic nie widzieć i nic nie słyszeć. To wszystko to ich prywatna sprawa.

Psycholog

- Z mojego doświadczenia wynika, że zwykle sąsiedzi i najbliższa rodzina wiedzą o tym, że w danej rodzinie dochodzi do przemocy, a czasami są nawet świadkami - słyszą zza ściany płacz dziecka, odgłosy awantury, widzą ślady pobicia na twarzy sąsiadki czy siniaki u dziecka - komentuje Katarzyna Wirkus, psychotraumatolog.

- Najczęściej jednak pokutuje przekonanie, że przemoc domowa to prywatna sprawa danej rodziny i nie wolno się do tego mieszać. Tymczasem znęcanie się nad członkami rodziny to jest przestępstwo i powinniśmy na nie zareagować. Ludzie boją się kłopotów, boją się przesłuchiwań w sądzie, boją się, że zostaną uznani za wścibskich sąsiadów. Niektórzy boją się zemsty, odwetu, nie chcą mieć nieprzyjemności ze strony agresywnego sąsiada. To zrozumiałe, że mają szereg wątpliwości i lęków. Spójrzmy jednak na to z innego punktu widzenia. Jeśli ja jako dorosła osoba, niezależna od sprawcy przemocy, niemieszkająca z nim 24 godziny na dobę w tym samym mieszkaniu, mogąca skorzystać z ochrony prawnej, obawiam się o siebie, to co ma powiedzieć i zrobić dziecko, które z taką niebezpieczną i agresywną osobą żyje na co dzień? I jest zdane wyłącznie na nią, albo... właśnie na innego dorosłego, na przykład na sąsiadkę, nauczyciela, lekarza, kogoś, kto nie będzie milczał? Jeśli nawet podejrzenia co do przemocy w czyimś domu okażą się na wyrost i po sprawdzeniu przez zaalarmowane przez nas służby okaże się, że wszystko jest w porządku, to dorośli sobie poradzą z taką sytuacją, natomiast brak naszej reakcji dla pozostawionego bez pomocy dziecka może się kiedyś skończyć tragicznie.

Areszt

Rodzice dwuletniego Alana, trzyletniej Nadii i pięcioletniej Amelii zostali zatrzymani przez policję tydzień temu. W Prokuraturze Rejonowej w Słupsku usłyszeli zarzuty znęcania się ze szczególnym okrucieństwem, zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Zarzuty dotyczą także braku szczepień i zapewnienia maluchom należytej opieki medycznej.

Nieoficjalnie wiadomo, że dzieci miały być bite, pojone alkoholem, a jedno z nich prawdopodobnie ma wybite zęby. Były brudne i posiniaczone.

Co takiego wydarzyło się w tym domu, że dwuletnie dziecko nie chodzi, a trzyletnie nie mówi? Nadia ma na skroni ślad po przypaleniu papierosem. Maluchy boją się wody, ciemności i jedzą na zapas.

W minioną sobotę 35-letni mężczyzna i 29-letnia kobieta zostali doprowadzeni do Sądu Rejonowego w Słupsku. Prokuratura zażądała trzymiesięcznego aresztu. Sąd w pełni zgodził się z wnioskiem śledczych.

- Zostało wszczęte śledztwo o znęcanie się nad dziećmi, czyli osobami nieporadnymi z uwagi na wiek, jak i o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem - mówi Magdalena Gadoś, szefowa Prokuratury Rejonowej w Słupsku.

- Mariola K. i Łukasz B. nie przyznali się do zarzucanych czynów, złożyli wyjaśnienia, nazwijmy to, odmienne od tego, co mamy w aktach sprawy, których z przyczyn zrozumiałych nie będę ujawniać.

Libacja

Sprawa ma swój początek 16 grudnia ubiegłego roku. Wówczas w domu aresztowanych doszło do interwencji policji.

- Policjanci otrzymali zgłoszenie o nietrzeźwych rodzicach, którzy w jednym z mieszkań w okolicach Słupska mają opiekować się trojgiem swoich dzieci - relacjonuje Jakub Bagiński, oficer prasowy słupskiej policji.

- Mundurowi poddali rodziców badaniu alkomatem. W organizmie matki urządzenie wskazało blisko trzy promile, a w organizmie ojca ponad trzy promile alkoholu. Aby jak najszybciej zapewnić dzieciom bezpieczne miejsce, policjanci od razu poinformowali pracowników socjalnych i przekazali dzieci wskazanej rodzinie zastępczej.

Według rzecznika w okresie ostatnich trzech lat funkcjonariusze tylko raz interweniowali pod tym adresem w związku z podejrzeniem, że dzieci są pod opieką osób nietrzeźwych. To zgłoszenie nie zostało potwierdzone. Rodzina nie była objęta procedurą Niebieskiej Karty.

My jednak ustaliliśmy, że funkcjonariusze mieli być wzywani do domu Marioli K. i Łukasza B. kilkanaście razy. W mieszkaniu odbywały się libacje alkoholowe, a feralnej grudniowej nocy, gdy odbierano dzieci, miało dojść do awantury, podczas której krewna pary dokonała samookaleczenia.

- W mieszkaniu panował straszny bałagan - dowiadujemy się nieoficjalnie. - Wszędzie leżały zabrudzone pampersy. W środku olbrzymi smród i brud.

Śledztwo

Prokuratura o dramatycznym losie dzieci dowiedziała się dopiero w lutym. Co działo się od grudnia do tego czasu?

- Wszczęliśmy śledztwo po zawiadomieniu Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Słupsku. Od lutego prowadziliśmy intensywne czynności. Zeznania rodziców zastępczych, policjantów, psychologów, pod których opieką znajdowały się dzieci, a poza tym akta sprawy z sądu rodzinnego oraz wypowiedzi samych maluchów doprowadziły do postawienia rodzicom tak poważnych zarzutów - wylicza słupska prokurator rejonowa.

- To jest jednak przestępstwo, które się dzieje w czterech ścianach. Dopóki nie uzyskamy jakiejkolwiek wiedzy, nie przebijemy się przez zmowę milczenia. W Sądzie Rejonowym w Słupsku prowadzone jest postępowanie o pozbawienie bądź ograniczenie rodzicom biologicznym władzy rodzicielskiej. Nie zostało jeszcze zakończone.

Gdy dzieci trafiły do rodziny zastępczej, została im udzielona specjalistyczna pomoc.

- Natychmiast przeprowadzono diagnozę psychofizyczną, aby zebrać jak najwięcej informacji na temat dzieci - mówi Urszula Dąbrowska, szefowa Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Słupsku.

- W trakcie diagnozy wyszły na jaw takie okoliczności, które wskazywały na stosowanie przemocy fizycznej i psychicznej wobec dzieci - wyjaśnia ogólnie.

I dodaje, że trzeba też było „nadrobić zaległości zdrowotne”.

- Rodzice zastępczy zawsze są w kontakcie z lekarzem rodzinnym - mówi Dąbrowska.

- Zazwyczaj dzieci, które odbierane są z domu rodzinnego, mają pewne zaległości zdrowotne, choćby te wynikające z braku szczepień lub bilansów, więc te braki są uzupełniane. Ze względu na dobro maluchów nie chcę zdradzać wszystkich szczegółów.

Rodzice do czasu zatrzymania przez policję odwiedzali dzieci.

- Kontakty odbywały się z udziałem pracownika PCPR - podkreśla Urszula Dąbrowska. - Przebiegały w sposób prawidłowy. Gdyby dzieci powiedziały, że nie chcą spotykać się z mamą czy tatą lub osoba nadzorująca miałaby jakiekolwiek wątpliwości co do zachowania rodziców, natychmiast spotkanie zostałoby przerwane.

Telefon

Czy nikt nie mógł wcześniej zareagować?

Anna Łabik, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kobylnicy, początkowo stwierdziła, że do GOPS-u nie napływały niepokojące informacje.

- Rodzina nie korzystała ze świadczeń pomocy społecznej - mówiła szefowa GOPS-u.

- Asystent rodziny pojawił się w domu dopiero po odebraniu dzieci. Rodzice wyrazili na niego zgodę i z nim współpracowali. Wywiązywali się z określonych zobowiązań, między innymi oboje podjęli terapię leczenia uzależnień, rozpoczęli remont mieszkania, mężczyzna podjął stałe zatrudnienie.

A jednak sygnał był... Po naszym pierwszym artykule o zatrzymaniu rodziców trojga dzieci skontaktował się z nami kolejny brat Łukasza B.

- Ta pani z opieki bzdury opowiada - mówił zdenerwowany mężczyzna.

- Jest nas sześcioro rodzeństwa. W ubiegłym roku w kwietniu po rozmowach z siostrą zadzwoniłem do opieki w Kobylnicy i powiedziałem, jaki brud i smród tam panuje. I co? Nic nie zrobiono!

Gdy kolejny raz skontaktowaliśmy się z Anną Łabik, podkreśliła, że rodzina z Widzina nie korzystała z pomocy GOPS, ale jednak przyznała, że faktycznie - anonimowy telefon był.

- Osoba, która dzwoniła, powiedziała, że pani Mariola chodzi posiniaczona - mówi Anna Łabik.

- Pracownicy socjalni pojechali na miejsce, ale nie potwierdzili tej informacji. Dzieci były pogodne, najmłodsze spało, a kobiecie nic nie było. Po kilku dniach znowu odwiedzili rodzinę i ponownie niczego niepokojącego nie zauważyli. Podczas tych wizyt pani Mariola była trzeźwa.

Psycholog

- Kiedy do publicznej wiadomości trafia informacja o znęcaniu się rodziców naddziećmi, ludzie są oburzeni ich okrucieństwem, ale przede wszystkim złamaniem normy społecznej nakazującej dbać o słabszych, opiekować się nimi, a także nierespektowaniem prawa naturalnego, czystej biologii, która każe instynktownie dbać o własne potomstwo - komentuje Katarzyna Wirkus. - To dobrze świadczy o ludziach, że nie godzą się na łamanie zasad i stają w obronie ważnych wartości. Dlaczego jednak dochodzi do takich drastycznych form przemocy rodziców nad dziećmi? Moim zdaniem dlatego, że nadal jest ciche albo nawet otwarte przyzwolenie na łagodniejsze formy przemocy, które niektórzy rodzice mylą z metodami wychowawczymi. Zaczyna się od klapsa, krzyku, a potem bywają wyzwiska, ośmieszanie, poniżanie, ignorowanie, zaniedbywanie potrzeb dziecka, pozbawianie go swojej uwagi. Rodzice próbują używać znanych sobie strategii wobec dziecka, aby wpłynąć na jego zachowanie. W swojej bezradności łatwo mogą przekroczyć kolejną i kolejną granicę, za którą są już zachowania zagrażające zdrowiu i życiu dziecka. Jeśli dodatkowo rodzice są pod wpływem substancji zmieniających świadomość, na przykład narkotyków czy alkoholu, to jeszcze łatwiej stracić kontrolę nad swoim zachowaniem. W niektórych środowiskach bicie dzieci jest nadal normą, elementem w niewłaściwy sposób rozumianej władzy rodzicielskiej. Na szczęście coraz więcej jest świadomych rodziców, chcących mieć z dziećmi dobre relacje i chętnie poszerzających swoje wychowawcze kompetencje.

Trauma

- Nie wyobrażam sobie, że rodzic może zrobić takie rzeczy dziecku - mówi prokurator Magdalena Gadoś. - Prokuratorowi, który zajmuje się sprawą, trzęsły się ręce, gdy czytał protokoły. Te dzieci będą bardzo długo wychodziły z traumy. Osoby, które będą z nimi pracowały, muszą wykonać niewyobrażalną pracę.

Praca ta już się rozpoczęła. Trudno powiedzieć, jaki przyniesie efekt.

- Trauma doświadczania przemocy ze strony ważnych dorosłych, zwłaszcza rodziców, pozostawia trwały ślad w psychice dziecka - potwierdza psychotraumatolog Katarzyna Wirkus.

- Wpływa na jego poczucie własnej wartości, na jego zaufanie do świata, które przez takie zachowanie najważniejszych w życiu dziecka osób jawi się jako miejsce niebezpieczne, a ludzie jako zagrażający. Dzieci na szczęście mają zdolność do odbudowywania relacji z dobrym, czyli bezpiecznym dorosłym. Umiejętnie wspierane mają szansę radzić sobie dobrze w dorosłym życiu. Potrzeba czasu, szacunku, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Nade wszystko jednak potrzeba odpowiedzialnych i odważnych ludzi wokół, którzy nie odwracają wzroku od krzywdy dziejącej się obok. Tylko wtedy jest szansa w porę przyjść z pomocą.

Sylwia Lis

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.