Tęskni za żaglami i chórem. Marzy, że usłyszy szum morza i śpiew ptaków
Wraz ze stratą słuchu straciła pracę. Ratunek i sens życia odnalazła w sztuce. Malarstwo i ceramika dają Magdalenie Grąbczewskiej, byłej prokurator, poczucie wolności i niezależności twórczej.
Od najmłodszych lat lubiła rysować, malować i lepić z masy solnej ludziki. Interesowała się malarstwem i rzeźbą. Ale gdy poszła na studia prawnicze, te swoje zainteresowania musiała odłożyć na bok.
- Zwyczajnie nie miałam na nie czasu - mówi Magdalena Grąbczewska, szczecinianka, która nie tak dawno przeniosła się na podszczecińską wieś, gdzie maluje, wypala patery i miski, i... zaczyna być szczęśliwa.
Z szacunku dla prawa
W V LO w Szczecinie uczyła się w klasie o kierunku humanistyczno-prawniczym. Szczególnie lubiła prawo rzymskie, łacinę i całą historię prawa.
- Chciałam odnaleźć się w świecie porządku prawnego - tłumaczy. - Zawsze miałam dobrą pamięć, a poza tym bardzo szanowałam praworządność. Zastanawiając się, na jakie studia pójść, doszłam do wniosku, że artystyczne są obarczone dużym ryzykiem. Obawiałam się, że po ich skończeniu nie będę w stanie ze swoją artystyczną duszą się przebić, bo w tym świecie jest duża konkurencja. A prawo po prostu jest bezpieczniejsze, choćby ze względu na niezależność finansową. A na tym mi bardzo zależało.
Została prokuratorem w Prokuraturze Rejonowej Szczecin- Śródmieście, gdzie zajmowała się sprawami cywilistycznymi. To taka prokuratorska nisza, gdzie trzeba prawnie rozwikłać sprawy związane z ubezwłasnowolnieniami, problemami dotyczącymi opieki społecznej, konfliktami rodzinnymi. Robiła to ze sporym zaangażowaniem i pasją, bo widziała, że ta jej praca może przynieść dużo dobrego.
Fatalny dzień, który zmienił wszystko
To było 15 grudnia 2020 roku. Tego dnia jedno jej życie legło w gruzach. Obudziła się rano i okazało się, że całkowicie nie słyszy na prawe ucho. Wcześniej miała problemy ze słuchem. Przeszła dwie operacje wszczepienia implantów ucha środkowego. Ale ten słuch przez lata był na tyle kontrolowany, że była w stanie wykonywać swój zawód.
- Jednak w momencie, kiedy straciłam słuch w prawym uchu, panowała pandemia i wszyscy nosili maseczki, więc nie byłam w stanie już niczego czytać z ruchu warg - wspomina Magdalena Grąbczewska. - Właściwie straciłam możliwość kontaktu z ludźmi. Nie byłam w stanie funkcjonować w obszarze zawodowym. Poszłam na zwolnienie lekarskie.
Jej dotychczasowe życie się zawaliło, a ona poczuła się małowartościowa, taka byle jaka.
- To było straszne, bo z osoby czynnej zawodowo stałam się kimś, kto stracił poczucie sensu i celu - opowiada.
Dopiero po pewnym czasie zaczęła się zastanawiać, co oprócz prawa potrafi, co jej sprawia przyjemność, co ją interesuje.
- Przypomniałam sobie, że parę lat wcześniej robiłam aniołki z masy solnej i że sprawiało mi to szalenie dużo radości. Był akurat grudzień. Postanowiłam zrobić kilka takich aniołków, ale tylko po to, aby robić cokolwiek.
Z tej mąki będzie waza
Najpierw lepiła aniołki, a później proste naczynia. Tak uczyła się budowania form, kształtów. Materiałem była mąka. Po paru miesiącach przerzuciła się na glinę samoutwardzalną, bo chciała robić coś trwalszego. Sięgnęła też po farby i zaczęła malować. Cały czas doskonaląc swój warsztat.
- Tak naprawdę rozwinęłam się dopiero wtedy, kiedy kupiłam sobie piec ceramiczny - mówi. - To było w maju ubiegłego roku. Wtedy zaczęłam wypalać ceramikę prawdziwą, którą możemy traktować jako sztukę wizualną, ale też jako użytkową. A największym moim konikiem są teraz tzw. wypały alternatywne.
To ceramika wypalana metodami niekonwencjonalnymi, która przynosi niesamowite efekty. Głównie to wypał raku i wypał saggar.
Wypał raku jest procesem dwustopniowym. Naczynia doprowadza się do temperatury 1000 stopni Celsjusza, a umieszcza się je w trocinach oraz papierze. W pewnym momencie odcina się dopływ tlenu, a następnie przedmioty się ochładza. To wszystko powoduje charakterystyczne spękania szkliw, crackle, które tworzą niepowtarzalne wzory.
Z kolei wypał saggar przeprowadzany jest w żywym ogniu i trwa 10 godzin. W tym procesie używa się także suchych liści, szyszek, traw, wodorostów oraz mchów, których zastosowanie ma wpływ na końcowy efekt kolorystyczny. Taka ceramika jest niepowtarzalna, inna, oryginalna.
- Myślę, że z tworzenia artystycznego ceramiki da się wyżyć, ale ja jestem jeszcze na etapie, kiedy cały czas się uczę - mówi skromnie. - Nie wszystko, co stworzę, przeznaczam na rynek komercyjny. Ale zdarza się, że moje prace po wystawach trafiają do swoich nowych domów.
Prowadzi też dwa profile na Instagramie. Tam czasem ktoś coś zamówi, zapyta, poleci.
- To wszystko oznacza dla mnie niezależność twórczą, która daje poczucie wolności, realizowania siebie, szczęście, satysfakcję. I wzmacnia moje poczucie wartości, które było u mnie bardzo niskie, gdy utraciłam słuch - mówi.
Czasami ma jeszcze problemy, aby wyjść z domu, znaleźć się wśród ludzi. Praca twórcza stała się dla niej jednak przepustką, bo nie jest już osobą, która coś utraciła, ma jakieś defekty, ale kimś, kto niesie ze sobą jakąś wartość dodaną.
Co ciekawe, jeśli chodzi o osoby niedosłyszące, najbardziej dla niej komfortowa jest rozmowa przez komórkę. Zainstalowała sobie odpowiednią aplikację. Jest jej teraz łatwiej wszystko zrozumieć, bo dźwięk aparatu telefonicznego bezpośrednio wpływa do procesora mowy i przetwornika, który jest wtopiony w jej głowie. Już nie unika tak mocno kontaktu bezpośredniego, ale ma zwyczaj uprzedzania, że niedosłyszy, więc musi się baczniej niż inni wpatrywać w rozmówcę, aby czytać z ruchu warg.
- Było to kiedyś dla mnie trudne i krepujące - przyznaje. - Ale pokonałam w sobie barierę wstydu i jest coraz lepiej. Gdyby nie moja twórczość, byłoby trudniej - dodaje.
A co jej dała sztuka?
- Wolność. Dopiero obcowanie ze sztuką spowodowało, że nabrałam przeświadczenia, że poprzez siebie mogę coś przekazać - mówi. - Jestem osobą, która żyje blisko natury, codziennie parę godzin chodzę po lesie. Chodzę, obserwuję, próbuję się wsłuchać w siebie, swoje odczucia i doznania. Przecież nie słyszę śpiewu ptaków, nie słyszę szumu drzew. Staram się skupić na sobie, zastanawiam się wtedy, co jestem w stanie z siebie wydobyć. To jest moja definicja wolności wewnętrznej. Nie jest ważne, że mam jakieś ograniczenia, każdy z nas ma. Sztuka pokazała mi, że czasami mniej może znaczyć więcej.
Przygotowuje się teraz do wystawy zbiorowej w Niemczech, a także do pleneru, który ma się odbyć we wrześniu. Ale pierwsze jej prace zostały pokazane przez dr Agnieszkę Pawłowską oraz prof. Mariusza Szajby z Akademii Sztuki. To były ekspozycje malarstwa abstrakcyjnego. Później pojawiła się możliwość wystawy indywidualnej w Galerii Obok u Tomasza Łoja. Miała szczęście, bo ponownie odezwała się do niej Akademia Sztuki i zaproponowała kolejny pokaz.
- Moje pożegnanie z zawodem prawniczym także odbyło się poprzez wystawę - wspomina. - To było w galerii Pod Żabotem w Izbie Adwokackiej w Szczecinie, której kustoszem była Martyna Kawiak. Tam pokazałam ponad 40 prac.
Pokazywała już też malarstwo w Pałacu Manowce, gdzie latem ponownie pojawią się jej ceramika i obrazy.
Czego żałuje z poprzedniego życia?
- Żeglarstwa - podkreśla. - Wcześniej dużo pływałam. Bardzo to lubiłam. Implanty to utrudniają. Teoretycznie pływanie jest możliwe, ale istnieje ryzyko uszkodzenia lub zgubienia procesora mowy, który jest montowany do ciała magnesem. Żadna firma ubezpieczeniowa nie bierze odpowiedzialności za uszkodzenia przy sportach ekstremalnych. A to urządzenie jest drogie. Ta tęsknota we mnie za wodą, za pływaniem, została.
Radzi sobie z nią, malując wodę. Zwłaszcza Zalew Szczeciński, który ją zachwyca.
Tęskni też za muzyką, bo kiedyś śpiewała w chórze.
- Niestety, moje próby powrotu do śpiewania nie były udane - twierdzi. - Bardzo żałuję, bo muzyka była w moim życiu szalenie ważna. W tej chwili nie mogę nawet czerpać z biernego odbioru muzyki, bo mi się to wszystko zlewa. Natomiast we wspomnieniach ta muzyka we mnie została, bez problemu śpiewam, ale sama.
W chórze nie jest to możliwe. - Bo nie słyszę tego, co śpiewa kolega obok. Chór jest poza moim zasięgiem - tłumaczy.
Jednak najbardziej tęskni za pracą. Zawsze chciała robić coś dla innych.
- I ile by się nie mówiło o tym, jak dobrze mi się żyje teraz, bo dobrze mi samej ze sobą i do tego w świecie sztuki, to gdzieś tam jednak ten prawnik jest we mnie żywy - podkreśla. - A nie mogę w tej chwili brać udziału w przesłuchaniach, siedzieć w sali sądowej. Pewnych czynności nie mogę wykonywać.
Nowe aktywności
Nie jest już zupełnie odizolowana od ludzi, lecz ciągle pozostaje nieco wstydliwa, bo często nie może polegać tylko na sobie.
- Przykładem są warsztaty z ceramiki, jakie sporadycznie prowadzę dla dzieci - mówi. - To moja praca charytatywna, najczęściej na prośbę znajomych. Jest dla mnie trudna. Zawsze bowiem musi być ze mną jeszcze ktoś. A to nie jest komfortowe.
Od niedawna jest za to prezesem Niezależnego Europejskiego Stowarzyszenia Twórców im. Ewy Dąbrowskiej.
- Początkowo podchodziłam do tego z pewną rezerwą, nie byłam siebie pewna, wstydziłam się. Ale udało mi się przełamać, zaangażowałam się w życie grupy. Poczułam akceptację mimo tej swojej ułomności. A oni stali się dla mnie taką moją artystyczną rodziną - mówi.
Możliwe, że już tej jesieni pójdzie na operację wszczepienia implantu. Później czeka ją jeszcze roczna rehabilitacja.
- Ale mam nadzieję, że będzie lepiej, że usłyszę jeszcze szum fal i śpiew ptaków - mówi.