Tydzień pracownicy MOPS. My też istniejemy, też walczymy

Czytaj dalej
Fot. paweł relikowski
Iwona Zielińska-Adamczyk

Tydzień pracownicy MOPS. My też istniejemy, też walczymy

Iwona Zielińska-Adamczyk

- Jest poniedziałek, godzina 10. - Przepraszam, że nie odebrałam od razu. Nie zdążyłam. Właśnie kończę załatwiać dom dla dziewczyny z 3- letnim dzieckiem. Matka ją w nocy wyrzuciła z domu. Groziła siekierą. Dziewczyna nie ma gdzie pójść - słychać w słuchawce zdyszany głos Karoliny. Już od ponad dekady, każdego dnia, stara się pomagać w ludzkich nieszczęściach.

Historia wyrzuconej dziewczyny nie jest dla Karoliny niczym nowym. Przemoc domowa to coraz częstsza sytuacja. Karolina zajęła się dzieckiem i matką, własnym autem zawiozła wyrzuconych do ciepłego lokum dla matek z dziećmi. Sprawą zajęła się też policja.

Karolina jako dziecko na własnej skórze odczuła życie w rodzinie patologicznej, wśród przemocy i alkoholu. Do jej domu też przychodzili ludzie z pomocną dłonią. Wtedy postanowiła, że zrobi wszystko, by wydobyć się na powierzchnię, a potem będzie pomagać wszystkim, którym życie daje w kość. Podobnym do siebie.

Dziś Karolina jest pracownikiem socjalnym. Jednym z tych, którzy pracują na rzecz osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji, potrzebujących opieki środowiskowej, ofiar przemocy, samotnych i chorych seniorów, których dzieci wyjechały za pracą i nie myślą o rodzicach. Są typowi „żule” i matki, które poświęciły się wychowaniu dzieci, a teraz są same i w potrzebie. Jest też nowa grupa zgłaszających się o pomoc: ofiary pandemii. Osoby, które już w ubiegłym roku latem potraciły pracę, zamknęły biznesy, wydały oszczędności. Przychodzą zawstydzeni, że muszą prosić, ze spuszczonymi głowami, odpowiadają cicho i ze spuszczoną głową. Tylko w jednym z zespołów terenowych, nie największym, takich osób jest już ponad 150.

W Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej we Wrocławiu jest 241 pracowników socjalnych i 7 zespołów terenowych (w tym jeden dla uchodźców). W jednym z zespołów pracuje Karolina. Bardzo prosi, by mocno zaznaczyć, że jest pracownikiem socjalnym, a nie opiekunką - te bywają czarnymi bohaterkami medialnych afer (oczywiście nie dotyczy to wszystkich), a ich obraz rzutuje na całą opiekę społeczną. - Z doświadczenia wiem, że dla ludzi pracownik socjalny „to opiekunki” albo jak to mówią „osoba, która zabiera dzieci”. To krzywdzące, ale tak się u nas pokazuje pomoc społeczną. Ludzie nie zdają sobie sprawy, do czego został powołany ten zawód. A przecież pracownik socjalny pomaga przezwyciężać ludziom trudne sytuacje życiowe! - zapewnia. - Wykonujemy swoje zadanie z narażeniem życia i zdrowia. Są wśród nas i prawnicy, pedagodzy, psychiatrzy, psychologowie, socjologowie. Dodatkowo po specjalistycznych kursach. Nie można tu przyjść do pracy z tzw. biegu. Mamy swoje rewiry, podopiecznych, organizujemy im życie, rozwiązujemy problemy, których każdego dnia jest mnóstwo. Tymczasem opiekunka to pani, która ma określone zadania: od - do. Posprzątać, zrobić zakupy, posiłek, podać leki. Co i nam też przypada w udziale - mówi.

Nie rozmawia z dziennikarzem, by się skarżyć, ale w sercu czuje iskierkę żalu: - Nie jestem jakąś pańcią zza biurka, która będzie narzekać. Ale chciałam przypomnieć, że istniejemy, a odsuwa się nas gdzieś do kąta. Wynosi się lekarzy, pielęgniarki (którym dziękujmy najmocniej na świecie, bo są cudni w tym wszystkim), ale pracownicy socjalni też orzą często po godzinie 20. O tym rzadko kto mówi - żali się Karolina. - A my też jesteśmy na pierwszej linii frontu. Chorujemy na koronawirusa i zarażamy swoje rodziny. Jeżeli myślicie sobie, że pracownik socjalny pracuje od poniedziałku do piątku, jako „zwykła biurwa i urzędas”, jak wielu mówi, to nieprawda. Jesteśmy w pracy zawsze: jak służba zdrowia, jak policja. Jesteśmy pracownikami służb społecznych. Pracę teoretycznie zaczynamy od 7.30, ale ja zawsze jestem od 7, chyba taki nawyk. Mejle z dnia poprzedniego, nawet z niedzieli, wylewają się tonami. Ktoś potrzebuje pomocy, pisze urząd miasta, milion zgłoszeń z różnych miejsc. Lecimy...

Teoretycznie nie pracują w soboty i niedziele, ale tydzień w praktyce wygląda tak: - Dwie ostatnie soboty. Dzwonił ktoś z urzędu miejskiego i prosił o interwencję. Poleciałam. Nawet ciasto, które miałam w domu, zaniosłam. Kolejna sobota. Spędzam czas z rodziną, bawię się z dzieckiem. Robię obiad: gołąbki i szarlotkę. Nagle telefon z urzędu miasta i prośba: - „Zaglądnij do pana, bo mieszka tylko ulicę od ciebie”. Idę. Okazuje się, że mieszkanie zaniedbane, dzieci wyjechały za granicę, a mężczyzna biedny, w domu brudno. Nie dlatego, że jest brudasem, tylko dlatego że nie ma siły koło siebie nic zrobić. Nie ma jedzenia. Zaniosłam mu obiad i ciasto, bo były gotowe. W niedzielę też, w nagłych sytuacjach, nosimy jedzenie z własnego domu, bo nie ma gdzie zrobić zakupów. Potem zaś przychodzi poniedziałek…. i znowu armagedon. Pracownik leci na każde zgłoszenie. To czasami zajmuje cały dzień... - opowiada Karolina. - We wtorek zazwyczaj kontynuujemy sprawy jeszcze z poniedziałku. Chcę, żebyście wiedzieli, że na załatwienie sprawy urząd ma 30 dni, ale nigdy w sprawie niecierpiącej zwłoki. Takie historie załatwiamy od ręki albo na drugi dzień. Pomoc socjalną, po bieżącym wywiadzie, dajemy natychmiast. A przyznanie wsparcia finansowego trwa maksymalnie tydzień - twierdzi.

Środa. Nowe zgłoszenia, pra-cownicy idą w teren. Znowu okazało się, że kolejny z nich zaraził się Covidem. Ledwo żyje, wysłano go więc do domu. Obowiązki zakażonego przechodzą na innych. W efekcie zespół jest przeciążony do granic możliwości, coraz częściej pojawia się zniechęcenie...

- W czwartek zostało 7 osób w zespole, a zgłoszeń multum. Własnym samochodem wożę posiłki dla osób starszych. Nikt mi za to nie dokłada. Jest tego tak dużo, że trudno udźwignąć. Jakieś 150 dziennie. Zabieram też paczki z żywnością i środkami czystości dla osób w kwarantannie. Kto ma im przywieźć jedzenie, jak nie mają rodziny? No MOPS... - mówi Karolina. I dodaje: - Są też sytuacje bardzo przykre. Osoby, które nie korzystają z pomocy MOPS, a widzą, że sąsiadom dowozi się jedzenie, są strasznie wkurzone. Na moim samochodzie ktoś wyrył gwoździem „MOPSOWA KURWA! DAJESZ ŻULOM!”. Ręce mi opadły. Bo w tym dniu byłam u starszej pani, która walczyła jeszcze na wojnie i ma niską emeryturę. Nie jest w stanie wyjść z domu, bo nie ma nogi. Dramat. Mamy przykłady pobicia pracownika, a nawet podpalenia. Kiedyś klient rzucił we mnie butelką od piwa, i to w biurze. A zupełnie niedawno inny złapał za szyję i dusił - też w naszym biurze. Czy takie sytuacje są możliwe w innych urzędach? Spróbuj kogoś walnąć w sądzie albo w urzędzie skarbowym, to pójdziesz siedzieć. Ale na pracowniku socjalnym zawsze się wyżyć można. Trudna ta praca, naprawdę, ale obiecałam, że będę pomagać i chcę to robić.

W piątek kolejna osoba odpada z pracy. Covid. Została garstka. Przed weekendem Karolina zazwyczaj zaczyna się już bać, bo dwa dni wolne, a urząd zamknięty. Wtedy to dopiero się zaczyna. Dochodzą przecież interwencje związane z przemocą w rodzinie. Najgorszy chyba i najbardziej przykry aspekt pomocy społecznej. Karolina biega z policjantami po mieszkaniach, wypełnia procedury. Ale poza procedurami, wytycznymi z ustaw, rozporządzeniami, ludzie z pomocy społecznej pracują jako zwykli ludzie dla ludzi.

- I tak się to kołem toczy - wzdycha Karolina. - W poniedziałek znowu w MOPS zacznie się dzień od multum zgłoszeń z weekendu. Jest pandemiczny kryzys, a my na pierwszej linii walki. I chcę by ludzie zaczęli inaczej o nas myśleć. Są tacy, którzy często przychodzą do nas, przytulają, tak po prostu po ludzku dziękują. Wielu z nich staje się naszymi pomocnikami. Szkoda, że o nas nikt nie wspomni. Mamy swój kodeks etyki zawodowej. Jesteśmy służbą i służymy. Miło byłoby, gdyby ludzie wiedzieli, że też jesteśmy koło nich. Że pomagamy, walczymy...

Iwona Zielińska-Adamczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.