Widzieli bombardowanie, stąpali po zaminowanej plaży w Odessie. Boją się, bo tylko głupi nie czują strachu

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Piotrkowski
Magdalena Olechnowicz

Widzieli bombardowanie, stąpali po zaminowanej plaży w Odessie. Boją się, bo tylko głupi nie czują strachu

Magdalena Olechnowicz

- Ukrainka wyszła prosto z lasu. Zostawialiśmy jej jedzenie, ale nie dawała się złapać. Dziś śpi z nami w łóżku - opowiada Aga, tuląc suczkę, która miłością się odwdzięcza, liżąc na zmianę to ją, to Tomka.

Na Ukrainę wożą jedzenie, leki, akcesoria militarne, ubrania, a stamtąd przywożą bezdomne zwierzęta. Ludzie mieli rozdarte serca, gdy zostawiali je na dworcach, uciekając przed wojną. Dzięki współpracy z międzynarodowymi organizacjami psy i koty dostają szanse na nowe, lepsze życie w domach w Polsce, Niemczech, we Francji, Kanadzie czy Stanach Zjednoczonych. Dom tymczasowy Agnieszka i Tomek dają im u siebie - w Karzcinie pod Słupskiem.

Każde z uratowanych zwierząt ma swoją historię. Agnieszka pamięta każdy szczegół.

Ukrainkę trzeba było długo oswajać

- Brytan i Dziadek to seniorzy. Mieli bruzdy na całym ciele. Ktoś się nad nimi znęcał. Dzięki aktywistce z Warszawy znaleźliśmy im dom na wsi, gdzie spokojnie dożyją końca swoich dni - opowiada, pokazując zdjęcia dwóch psich staruszków. - Odebraliśmy też Hobbita i Crusha. Pobędą z nami kilka dni na kwarantannie, a potem lecą do Kanady. Chłopaki mają już bilety na samolot - mówi o dwóch kundelkach, które dzięki współpracy z organizacjami Transform a Street Dog i Niagara Dog Rescue oraz wolontariuszami na Ukrainie dostaną nowe życie za oceanem. - Do oddania mamy za to dwa rudziki - urocze rude kociaki. Była jeszcze dziewuszka, ale już znaleźliśmy jej dom plus jednego zdecydowaliśmy zostawić sobie - wylicza Agnieszka.

No i ta Ukrainka.

- Nie mogłam spać przez nią przez trzy tygodnie. A było to tak. Zatrzymaliśmy się na siku w lesie już po ukraińskiej stronie. Dookoła żadnych domów, nic. I nagle z lasu wyszła ona. Prawdopodobnie po bombardowaniu komuś uciekła. Chciałam ją zabrać, ale się nas bała. Spieszyliśmy się, bo musieliśmy zdążyć dojechać przed godziną policyjną. Musieliśmy ją zostawić. Daliśmy jej mnóstwo jedzenia, ale myśl o niej nie dawała mi spokoju. Trzy tygodnie później znów jechaliśmy tą drogą i ona tam była. Kombinowaliśmy z pół godziny, ale w końcu do nas podeszła. Cała w kleszczach. Było mi jej tak szkoda, że zabraliśmy ją ze sobą. I oto jest! Docelowo miała pojechać do Francji, ale jest taka kochana, że nie da się jej oddać. Została z nami - czworonożna Ukrainka ogromnie łasa na pieszczoty oblizuje co rusz to Agę, to Tomka.

Dom dzieli jeszcze z Bunią, która wygląda jak mały lew i… dwoma persami.

- Zabieraliśmy 14 kotów, aby oddać je do fundacji, i w pewnym momencie podeszła do mnie kobieta i mówi: pani tak dobrze z oczu patrzy, weźmie go pani, i wcisnęła mi Barona. Popatrzyłam mu w oczy i mówię - okej, choć bez przekonania, bo jestem raczej psiarą niż kociarą. Odwracam się, a ona to samo zrobiła z Tomkiem. I w ten oto sposób mamy Barona i Arletkę.

Rosjanie strzelają w głowę

Z Agnieszką i Tomkiem spotkaliśmy się tuż przed ich wyjazdem na Ukrainę. Czerwony bus był już niemal całkowicie zapakowany i stał na podwórku. To tu w Karzcinie jest ich małe eldorado. Małe, ale dzieją się tu rzeczy wielkie i ważne. Emocje przed wyjazdem są, choć wydawać by się mogło, że z wojną już się oswoili. To już ich 28. wyjazd na Ukrainę, odkąd kraj zaatakowali Rosjanie. Strach jest za każdym razem.

- Tylko głupcy się nie boją. Ale wiemy, że nie można zostawić tam ludzi bez pomocy. Ludzi i zwierząt - podkreśla Agnieszka, której serducho mocniej bije na widok każdego cierpiącego czworonoga. - Gdy trzeba, zakładamy kamizelki kuloodporne, choć Rosjanie strzelają w głowę, więc na niewiele się zdadzą. Nocą budzimy się, gdy wyją syreny alarmowe. Przeżyliśmy też kilka godzin w schronie. Rozumiemy, co czują ci ludzie, gdy latają nad nimi bomby i nigdy nie wiadomo, gdzie spadną. Chodziliśmy po plaży w Odessie, która - jak się potem okazało - była zamknięta ze względu na miny. Mijaliśmy zbombardowane szpitale, szkoły, domy. Im więcej widzimy, tym większą mamy pewność, że jesteśmy tam potrzebni - mówią zgodnie Agnieszka i Tomek.

Widzieliśmy dużo zła

Decyzja o pomocy ludziom i zwierzętom na Ukrainie była potrzebą chwili. Aga i Tomek rzucili swoje dotychczasowe życie i zaczęli od nowa.

- Wojna wybuchła dzień po moich urodzinach. Wstałam i pomyślałam, że fajnie byłoby zrobić coś więcej, niż robię do tej pory. Zbiegło się to z sytuacją, kiedy mieliśmy już wszystkiego dość. Covid mocno nas doświadczył - dotychczas oboje pracowaliśmy w turystyce, której dostało się chyba najbardziej. Mieliśmy plany, aby wyjechać za granicę. Ale stało się inaczej - opowiada Agnieszka.

Kiedy wybuchła wojna, oddali pierwszym uchodźcom należące do Tomka mieszkanie w Gdyni.

- Mam koleżankę, która jest menadżerem restauracji w Gdyni. Potrzebowała mieszkania dla swojej rodziny z Ukrainy. Udało się ulokować tam wszystkich. W pewnym momencie mieszkało tam 14 uchodźców. Rozmowy z nimi były trudne. Ciągle płakali. Przyjechali tylko w tym, co mieli na sobie, i potrzebowali czasu, aby zdecydować, co ze sobą zrobić - opowiada Agnieszka.
Tym ludziom trzeba było szybko pomóc.

- Zaczęliśmy zbierać różne rzeczy. Odzew naszych znajomych i przyjaciół był ogromny. W pewnym momencie mieliśmy wszystkiego za dużo, w tym leki, których nikt ode mnie nie chciał przyjąć. Polska misja humanitarna powiedziała, że nie może przyjmować leków, tylko pieniądze. Zadzwoniłam więc do szpitala w Odessie i zapytałam, czy nie potrzebują. Potrzebowali. Wkurzyliśmy się i stwierdziliśmy, że sami im to zawieziemy - takie były początki Fundacji Million Hearts (Milion Serc).
Przydały się różne kontakty i sprawdziły się media społecznościowe.

- Okazało się, że mój kolega w Warszawie ma uchodźczynię, której brat służy w obronie terytorialnej we Włodzimierzu. Skontaktowali nas ze sobą i zaczęliśmy współpracować. We Włodzimierzu żołnierze potrzebowali mnóstwa rzeczy militarnych. Uruchomiliśmy naszych znajomych militarnych, którzy dali nam wszystko, co mieli. Obronę terytorialną z Włodzimierza wysłano potem na pole walki, gdy Kijów i Bucza były atakowane. Z dwustuosobowej brygady wróciło 50 chłopaków. Reszta zginęła. Działo się tam bardzo dużo złych rzeczy, o których wiedzieliśmy od naszych przyjaciół i które potem na własne oczy zobaczyliśmy - opowiada Aga.

10 minut od śmierci

Pierwsze wyjazdy były blisko granicy. - I już na początku zdarzyła nam się dziwna sytuacja. Chcieliśmy zobaczyć, co jest w sklepie. Nagle jacyś ludzie chwycili nas za ramiona, zaczęli coś krzyczeć po ukraińsku i nas gdzieś ciągnąć. Okazało się, że był alarm bombowy i trafiliśmy do schronu. Uczucie okropne, nie do opisania. Siedzieliśmy i nie wiedzieliśmy, ile czasu tam spędzimy. Godziny się dłużyły niemiłosiernie - wspomina Tomek.

Takich wspomnień mają więcej.

- We Lwowie o 10 minut minęliśmy się z rakietą. Cudem nas tam nie było w tym momencie. Tylko dzięki amerykańskiej wolontariuszce Kiki, która z nami jechała i zatrzymywała się, aby robić filmiki i zdjęcia - mówi Tomek.
- Gdy pojechaliśmy do Buczy z jedzeniem, wyszła po nie cała wioska. To było tuż po masakrze, którą urządzili tam Rosjanie. Nie było sklepów, ludzie nie mieli pieniędzy, bo nie wpływały im wypłaty i emerytury, nie działały bankomaty. Niemal rzucili się na nas. Walczyli o każdą kromkę chleba. To trudne. Teraz wszędzie, gdzie jeździmy - Bucza, Irpień, Hostomel, Borodzianka - mamy jakichś militarnych koło siebie - mówi Agnieszka. - Wkurzają mnie ludzie, którzy mówią, że żadnej wojny na Ukrainie nie ma.
Agnieszka i Tomek widzieli to „normalne życie” na własne oczy.

- Borodzianka to małe miasteczko. Połowa jest zdewastowana. Celem było lotnisko, ale rakiety rozwalały wszystko. W Buczy widzieliśmy zbombardowany dziewięciopiętrowy blok. Jak wojsko go oczyściło, ludzie wprowadzili się z powrotem. Okna zakleili folią i mieszkają tam, bo nie mają dokąd pójść. W Kijowie też są roztrzaskane bloki. Umań, Czerkasy, Iwano-Frankowsk, Winnica, Odessa, Mikołajów, Dnipro, Cherkasy... Jeździmy też przez wioski, aby dotrzeć do miejsc zapomnianych, do których pomoc nie dociera. Część transportu zostawiamy u militarnych, którzy przerzucają to dalej, np. do Donbasu i Charkowa.
To, co zobaczyli, zostanie w ich głowach już na zawsze.

- W okupowanym mieście Rosjanie puścili przez most ukraińskie samochody, po czym most wysadzili. Byliśmy na cmentarzysku tych aut. W jednym z nich były jeszcze pampersy. Zapewne podróżowało nim małe dziecko… Wszyscy zginęli. Byliśmy też w markecie, który został zbombardowany. Ludzie spłonęli w nim żywcem. Więc niech nikt mi nie mówi, że wojny nie ma - mówi Agnieszka.

Tych dwoje ludzi robi bardzo dużo i nie szuka poklasku. Niewiele osób w regionie o nich wie.

- Dostaliśmy oficjalne podziękowanie dla miasta Słupsk, bo zawsze wpisujemy, że jesteśmy ze Słupska, jak dostarczamy pomoc. Śmiejemy się, że pani prezydent pewnie nawet nie wie, że ze Słupska jeździ pomoc humanitarna na Ukrainę - śmieje się Aga.

Oboje przyznają, że z pomocą jest coraz trudniej. Ludzie z wojną się oswoili i przestali pomagać. - Mamy garstkę przyjaciół za granicą i kilka osób w kraju, które przelewają nam pieniądze. A te podróże to ogromne koszta. Paliwo jest drogie, a że na Ukrainie go w ogóle nie ma, wozimy zapasy z Polski. Potrzeby ludzi są ogromne. Idzie zima, nie możemy o nich zapomnieć - mówi Aga i jednocześnie apeluje o pomoc.

- Założyliśmy fundację, mamy oficjalne konto, na które można przelewać pieniądze. Można też wysyłać paczki na nasz adres. Na wszystko, co kupujemy, mam faktury, także za leczenie zwierząt, leki dla nich. Zachęcamy do współpracy apteki, które mogą wydawać nam leki z krótkimi terminami przydatności. Weszliśmy też we współpracę z firmą Know How, która wykonała smycze według mojego projektu z emblematem w kolorach żółto-niebieskim. Niedługo będzie można je kupić. Dochód zostanie przeznaczony na pomoc ludziom i zwierzętom z Ukrainy.

Kontakt
Fundacja Million Hearts /KRS 0000980703
Karzcino 20g, 76-200 Słupsk, tel. +48 518 902 013
Nr konta 40 1600 1462 1749 7817 2000 0001/Do wpłat zagranicznych EUR: 83 1600 1462 1749 7817 2000 0003
www.facebook.pl/AgnieszkaAndFriends
www.paypal.me/agnieszkakowalczyk88
www.pomagam.pl/humanitarna.

Magdalena Olechnowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.